piątek, 16 maja 2014

Małe bajorko - duża heca


  Solidnie lało ostatnimi czasy. Stany alarmowe na pobliskiej rzece przekroczone, podtopiło niejedną chałupę. Mi deszczu nie trzeba było, niemal utopiłem się w leśnym błotku. Strzeliłem sobie ostatniej soboty spacerek nieskromny, w ramach odkrywania nowych, leśnych szlaków. Wpakowałem się w jakieś okrutne kleszczyny, w końcu trafiłem na spłachetek błotka porośnięty trawą. Wiele już takich widziałem. Przy zachowaniu odrobiny ostrożności daje się je bez trudu pokonać. Nie tym razem. Z kroku na krok robiło się coraz gorzej, aż w końcu ciężka gicz zapadła się solidnie i jakby ją zamurowało. Błotko zrobiło swoje. Dało się ruszyć centymetr w te, lub we w te, ale o wydostaniu się mowy nie było. Druga noga nie chciała być gorsza. Z każdą minutą też zapadała się coraz głębiej. Przed oczami miałem już wizję noclegu w tym uroczym bajorku, zagubiony gdzieś pod szczytem wzgórza, kilka kilometrów od najbliższej wichury. Uratowała mnie czereśnia, która uwaliła się przy jakimś silnym wietrze nieopodal. Z jej pomocą, powolutku, wygrzebałem się z błotka z wyraźnie podniesionym poziomem adrenaliny. Solidnie najadłem się strachu, ale emocje miast osłabić, dodały sił. Dawno już nie zrobiłem tylu kilometrów w terenie. 






sobota, 3 maja 2014

Cichy mlask migawki

    Gdyby ktoś, kiedyś powiedział mi, że kupię aparat z powodu dźwięku jaki wydaje migawka, to bym się mu w czoło popukał i szeroko roześmiał. Co za bezsens, kierować się takim kryterium wyboru. Życie jednak lubi figle płatać i kpić z naszych przekonań. 
   Przy każdym bliższym spotkaniu z leśną żywiną, gdym siedział zaczajony w krzaczorach i trzęsącymi z emocji rękoma obsługiwałem aparat, mierzyłem się z pewnym, dość zasadniczym problemem. Otóż im bliżej był zwierzak, tym szybciej go zdjęcia płoszyły. Powodem była paskudnie głośna praca aparatu, a konkretnie lustra, które musi zostać podniesione na czas otwarcia migawki. Dźwięk ten, całkowicie obcy w leśnym otoczeniu, był przez zwierzęta natychmiast wychwytywany, stawiał je na baczność i długo takich niepokoi nie wytrzymywały. Po kilku, kilkunastu fotkach albo uciekały, albo oddalały się od źródła hałasów.
   Kombinowałem na różne sposoby aby zjawisku zapobiec. Ubierałem aparat w ubranko, żeby warstwy odzieży tłumiły niepożądany dźwięk, ale uzysk niewielki, a dostęp do przycisków zdecydowanie utrudniony. Żyłem więc z tą smutną przypadłością, aż w ręce moje trafił aparat, który wśród różnych trybów pracy migawki jeden miał wyróżniony literką "S" zapewne od "silentium." Spróbowałem, a do moich uszu dotarł rozkoszny, cichutki mlask zwalnianej migawki. Czysta poezja. Kolejny dziwny przypadek dopisać można do studium decyzji zakupowych.
  Nie musiałem długo czekać na możliwość wypróbowania cudownego urządzenia. Uwaliłem cielsko na mojej ukochanej Leniwej Łące, a przemiły, młodziutki samiec jelenia raczył odwiedzić mnie raptem pół godziny później, wychodząc z lasu nie dalej jak dwadzieścia metrów ode mnie. Z tak bliska migawka spłoszyłaby go w nie więcej jak trzy sekundy, ale nie tym razem. Wyposażony w nową wunderwaffe, cichutko mlaskałem klatka za klatką, klnąc ino, że mi gałęzie w kadr wchodzą, a skłon górki ucina nogi.




   Dźwięki wydawane przez aparat były tak ciche, że popasał na łące całkiem swobodnie, kompletnie nie zdając sobie sprawy, że ma towarzystwo. Krótko potem do kompletu dołączył koziołek. Ten cholernik był niesamowicie czujny. Zamiast spokojnie pogryzać trawkę i młode liście, reagował na każdy głośniejszy ptasi okrzyk, uważnie lustrując otoczenie. Niestety, pora zrobiła się w międzyczasie późna, zakryte chmurami Słoneczko uciekło pod horyzont, w zapadającym zmroku trudno było ustawić ostrość, a bardzo długie czasy naświetlania pozyskanie ostrego zdjęcia nie ułatwiały. 


  Na koniec hurtem wstawiam zdjęcia popełnione w ostatnim czasie. Najpierw nieco kwiatuszków:







   I kilka mniej lub bardziej leśnych: