niedziela, 28 grudnia 2014

Tryptyk leśny


    W zasadzie kwadryptyk, ale jakoś to nie brzmi. Mniejsza o liczbę. Pobiegałem nieco po lesie w różnej pogodzie. Cecha wspólna - brak Słońca - poza nielicznymi, ulotnymi chwilami:


   
   Ale bywało też mroźnie:




   Ostatnia wyprawa okazała się być całkiem niezwyczajna. W końcu wiatr nie urywał głowy i w lesie było cudownie cicho. Ot dzięcioł duży tłukł w drzewa, a czarny, jak to czarny, darł dzioba rzadko, ale przeraźliwie. Niezwykła okazała się liczba spotkań z dziką zwierzyną.
   Najpierw natknąłem się na stadko łań. Wypatrzyły mnie dokładnie w tym samym momencie, w którym je wywęszyłem. Szedłem w paskudnym terenie i bacznie patrzyłem pod nogi, żeby się w błocie nie utopić. Poczułem silny, jeleni zapach, podniosłem głowę, kilkadziesiąt metrów przede mną stało stadko i patrzyło jak na głupiego. 
   Niecałe dwa kilometry dalej wlazłem na dziki. Wielkie, czarne, futrzane kule i malutkie, czarniutkie kuleczki przetoczyły się nieopodal. Jak zwykle jedna locha czekała na straży i dopiero gdy wataha się oddaliła, ona również poddała tyły. 
   Chwilę potem dostrzegłem puszczyka. Mijaliśmy się kilka razy. Nie chciał dać się sfotografować, a i ja za nim nie ganiałem, ale gdy wracałem, siedział nad leśną dróżką i miał mnie tym razem w nosie. Ciemno już było solidnie. Zostało pół godziny do zachodu Słońca, a niebo właśnie zasnuło się ciężkimi, śnieżnymi chmurami.




   Największą siurpryzę zostawiam na koniec bo też i taka była chronologia zdarzeń. Zostało mi może kilometr do auta. Szedłem szybko, gdy nagle, z pobliskiej gęstwiny wyskoczył byk i pogonił w moją stronę. To nie był żaden atak. On po prostu uparł się, że chce do innej części lasu udać się niezwłocznie. Duży, ciężki zwierzak narobił sporo hałasu. Strzeliłem całą serię gdy przebiegał obok, aż przestał się mieścić w kadrze. Przemknął mi dosłownie przed nosem wykonując dwa potężne susy. Przyznaję, że takiej akcji jeszcze nie widziałem.



piątek, 14 listopada 2014

Szuflada kwiatuszkowa



   Rzadki wyjątek podczas moich fotograficznych wypraw. Zwykle najpierw staram się maksymalnie oddalić od cywilizacji i dopiero potem fotografować, ale Słoneczko, które akurat raczyło wyjrzeć zza chmur, zachęciło mnie do fotografowania na skraju lasu. 



   Nie wiedzieć czego, zaniedbałem margaretki w tym roku. To bodaj jedyne zdjęcie, jakie popełniłem i co najgorsze, kompletnie nie pamiętam kiedy i przy okazji której fotograficznej wyprawy.



   
   
   Odrobina maków, z jedynej, tegorocznej, makowej sesji.





   Szufladę zamyka rozczarowanie sezonu. Gdy fotografowałem, byłem głęboko przekonany, że efekt będzie świetny. W wizjerze aparatu, kolorystka, Słońce w tle, cień komara, tworzyły kapitalny obraz. Z matrycy zeszło jakoś nijako. Fotka gniła w szufladzie przez wiele miesięcy. 

poniedziałek, 27 października 2014

Szuflada leśna

   Szufladowych zdjęć uzbierała mi się cała sterta, a że nie zanosi się na powiew świeżości, postanowiłem nieco przedświątecznych porządków porobić. Na razie szuflada leśna, ale w zanadrzu jeszcze kwiatuszkową trzymam i się wkrótce podzielę.
   Mam takie miejsce, niedaleko jednej z ulubionych górek, gdzie światło dopisuje do samego wieczora, ale o temat trudno, bo las tam surowy. Z tej kurzej ślepoty w wypatrywaniu czegoś fajnego, uczepiłem się ładnie podświetlonej trawy.




   Dwieście metrów na południe od świecącej trawki, zaczyna się nieco bardziej płaski las bukowy. O światło tam trudniej, ale miejsce jest urocze.



  A to już Eldorado i "Świetlikowa Łąka." Na jej skraju czyhałem zaczajony na wilka lub jelenia. Tropów jednego i drugiego w okolicy mnóstwo. Jeleni się w końcu doczekałem, ale ciut za daleko przeszły przez przecinkę.


   Ten sam czas, to samo miejsce. Wracając natknąłem się na te dwie ślicznotki.



   Często spotykam zwierzęta w drodze powrotnej. Na tę grupkę wpadłem już po zachodzie Słońca, gdy schodziłem z Byczej Łąki. Chwilę wcześniej wydarł się na mnie dzik z krzaczorów. Okrutnie mnie obwarczał, ale ryja do zdjęcia wystawić nie chciał.






   Eldorado, południowy stok doliny.



   Wczesna wiosna tego roku. Dolina rzeczki, pochmurny dzień i na tle zasuszonej buczyny rozświetlony kwieciem krzak. Szkoda, że Słońca tego dnia zabrakło.



   Prima Aprlis 2012. Słońce pomieszało się z grubym śniegiem, a spektakl zastał mnie na paskudnej porębie.


   Ciekawe, czy tego roku, czekają nas takie zimowe obrazki. 

sobota, 27 września 2014

Sprzątanie Cefeusza ciąg dalszy


   Ależ wczoraj była noc... Zapowiadało się bardzo mizernie. Synoptycy wywróżyli "zachmurzenie umiarkowane." Co to oznacza dla astroamatora? "Coś tam będzie widać, ale na zdjęcia marne szanse." 

   Jechać mi się wcale nie chciało. Dwa dni wcześniej spędziłem nockę w terenie tylko po to, bo się przekonać, że cirrus całkowicie zaprzepaścił szanse na wartościowy materiał. Gdy jednak rzuciłem okiem na sat24.com zobaczyłem, że nawała chmur, która miała odpowiadać za umiarkowane zakrycie nieba, zanika. Widziałem już takie cuda kilkakroć. Całkiem solidna pokrywa chmur potrafi w godzinę wyparować. Tak też się stało tym razem. Chmury (jak mawiają w okolicy) wzieli i znikli. Całkiem, zupełnie, totalnie. Zostało czyściutkie, piękne, ciemne i zimne niebo. Skorzystałem i wysmażyłem taką oto fotkę, kontynuując sprzątanie Cefeusza.

wtorek, 23 września 2014

Wrzosowo, paprotkowo



   Balans w przyrodzie rzecz ważna. Postanowiłem skorzystać z przyrodniczej mądrości i liczbę astrofotografii nieco zrównoważyć dziennymi zdjęć. Odbyłem niedawno przeuroczą pielgrzymkę do Puszczy Solskiej. W doborowym towarzystwie czas szybko umykał i ani się nie spostrzegliśmy, gdy Słoneczko pochyliło się mocno ku zachodowi i skryło za drzewami. Aparat zebrał nieco klatek, a my dwa pełne kosze podgrzybków. 







sobota, 6 września 2014

Ślicznotka zaś



   Żeby morale podbudować po porażce z Cefeuszem, wycelowałem w jeden z łatwiejszych obiektów. M31, wielka galaktyka Andromedy. Obiekt jasy, widoczny gołym okiem. Jest piękna, chętnie pozuje więc jak tu z okazji nie skorzystać, skoro akurat teraz pyszni się w zenicie.
   No dobrze. Prawda taka urodziwa już nie jest. W gruncie rzeczy, wycelowałem właśnie tam z bardzo prozaicznego powodu. Sierpniowy nów był raczej klasyczny. Trafiła się tylko jedna fajna noc, którą zmarnowałem na Cefeusza. Kolejna pogodna już była rozjaśniona Księżycem. Całkiem solidnie rozjaśniona, ale że jesień już za pasem, noc jest zdecydowanie dłuższa. Gdy o pierwszej zaszedł Łysy, można było szaleć do czwartej rano. Trzy godziny to bardzo mało i dlatego wybór padł na M31. Jest tak jasna, że ta odrobina czasu wystarczy, żeby zebrać przyzwoity materiał.

Sprzątanie Cefeusza




  W sumie, to trzeba by się nieźle naharować, żeby go posprzątać. Nie wiedzieć dlaczego, nabrudzone tam solidnie. Nanieśli pyłów jakowyś i ciągną się pasmami i świetlnymi latami. Pyły owe potrafią być bardzo wdzięcznym obiektem astrofotografii, ale jest z nimi pewien problem. Nie świecą. Czasami jakaś gwiazdka je nieco rozjaśni, ale co do zasady, to ciemne one są tragicznie i fotografowania to nie ułatwia. 

  Trzy pogodne noce poświęciłem na zbieranie materiału do tego zdjęcia. Łączny czas naświetlania przekroczył 11 godzin i niestety, to ciągle za mało. Zabrakło mi jednak cierpliwości. Jedna pogodna noc podczas nowiu Księżyca to już szczęście. Dwie to nadmiar hojności, o trzech nie wolno nawet marzyć. A niebo wielkie jest i tajemnicze, są inne, łatwiejsze do fotografowania obszary. Pokazuję więc co udało się z zebranego materiału wydobyć, bo nieprędko wrócę w te rejony.

niedziela, 10 sierpnia 2014

Kilka lipcowych nocy


   "Kilka" trąci chyba lekką przesadą. O ile pamięć mnie nie zawodzi, udało się zaliczyć bodaj dwie, a że ostatnio fotografuję dwoma zestawami to i zdjęć więcej. Wrzucam więc lipcowy urobek hurtem. Teraz przyświeca nam Księżyc, więc może w międzyczasie coś przyrodniczego wskoczy, zanim kolejny nów pozwoli astrofocić (jeśli pogoda okaże się łaskawa). 
Powyżej fragment Cefeusza, tym razem w ogniskowej 400mm.

  Mgławica Laguna i Trójlistna Koniczyna w jednym kadrze. Zdjęcie z małego, mobilnego zestawu zrobione obiektywem 200mm. Przespałem (a raczej przepracowałem) czas, gdy można było po nie sięgnąć na dłuższej ogniskowej. Choć jeszcze przez dobry miesiąc będą pysznić się nad południowym horyzontem, to już za późno na pozyskanie dobrej fotografii. Za rok spotkamy się ponownie.



  Łabędź i okolice to ulubiony letni obszar astrofotografów. Mnóstwo fajnych obiektów, a i w szerokim ujęciu wygląda całkiem, całkiem, choć te mrowia gwiazd są wyjątkowo trudne w obróbce.


  Z tym "obiektem" też się spotkam ponownie za rok. Marzy mi się porządne zdjęcie Mlecznej Drogi w bardzo szerokiej ogniskowej. Sprzęt już jest (Samyang 14mm) teraz tylko odrobina czasu i pogody w maju 2015. Jak dobrze pójdzie uda się pozyskać lepszą fotkę niż powyższa, kiedy to chmury przeszkadzały jak mogły.


   Zwróćcie uwagę na układ gwiazd w prawej, górnej części zdjęcia. Czyż do złudzenia nie przypomina wieszaka na ubrania? To piękny, lornetkowy asteryzm, czyli charakterystyczny układ gwiazd. Dlaczego lornetkowy? Bo gołym okiem, przy naprawdę ciemnym niebie, udaje się go dostrzec tylko jako jaśniejszy kłaczek w ciemnej części Drogi Mlecznej. Moje oczy nie są w stanie dostrzec pojedynczych gwiazd, ale byle lornetka ukaże Wieszak w pełnej krasie, a aparat fotograficzny zezna chętnie jakiego koloru są poszczególne gwiazdki.

środa, 9 lipca 2014

Łabądek ustrzelony nieco na siłę



    Udało mi się jedną nockę trafić podczas niedawnego nowiu. Jedną, jedyną. W głowie była sesja z mgławicą Laguna, ale gdy przyjechałem na miejsce jakoś nie mogłem się zebrać, żeby wycelować tak nisko nad południowym horyzontem. Zanim zmrok zapadł na dobre, gwiazdozbiór Łabędź wzniósł się na rozsądną wysokość, a że czasu malutko, przymierzyłem byle jak i wyszedł mi taki przypadkowy dosyć kadr z mgławicą Ameryka w roli głównej.

   Ciężkie teraz warunki do astrofotografii. Sesję od biedy można zacząć o dwudziestej trzeciej, a o pierwszej trzydzieści manele już przychodzi zwijać, bo zaczyna świtać. Noc niby jeszcze ciemna i głucha, ale aparat naświetlający klatki dziesięciominutowe, nadchodzący wschód skrzętnie rejestruje i wyraźnie widać, że kolejne ujęcia są coraz jaśniejsze. Zebrałem się więc grzecznie i jeszcze się zdążyłem wyspać.


sobota, 7 czerwca 2014

Ugór, krzaki i... maki

    Coś w tym roku trudno o maki. Rosną niechętnie, skryte, trudne do wytropienia. Poszukiwania przyszło krwią opłacić, którą wygłodniałe, wredne komarzyce chętnie piły. Gdyby nie repelent, nie wróciłbym żywy z tej wycieczki. Wychlałyby wszytko. Resztką sił, w towarzystwie rozradowanej, brzęczącej chmury, dotarłem do samochodu, wynosząc z pól przygarść zdjęć:




niedziela, 1 czerwca 2014

Na galaktycznej karuzeli




   Pogoda i okoliczności w pierwszej połowie roku jakoś nie sprzyjały astrofotografii. Urlop zaplanowany na koniec maja wypadł w trakcie nowiu, wszystko wskazywało na to, że kolejny miesiąc przejdzie bez żadnego zdjęcia pod ciemnym niebem, jednak dzięki uprzejmości kolegi, który wyposażył mnie w super mobilny montaż, na urlop pojechałem uzbrojony także astrofotograficznie.
   Na miejscu okazało się, że warunki do sielankowych nie należą. Nocne niebo niemal kompletnie zaświetlone sztucznym światłem. Tylko w kierunku południowym była ciemniejsza przerwa, pozwalająca na ok. dwugodzinną ekspozycję. Szczęśliwie, ten fragment nieba interesował mnie najbardziej, bo po północy zaczynała być weń widoczna Mleczna Droga.
   Na zdjęciu centrum naszego "małego wszechświata" jakim jest Galaktyka w której żyjemy. Dokładnie w tym kierunku, w odległości ok 25 tys. lat świetlnych, przysłonięte przez zasłony międzygwiezdnego pyłu, znajduje się jej jądro. Ziemia wraz z całym Układem Słonecznym pędzi na tej galaktycznej karuzeli z niemałą prędkością 220 kilometrów na sekundę. 

piątek, 16 maja 2014

Małe bajorko - duża heca


  Solidnie lało ostatnimi czasy. Stany alarmowe na pobliskiej rzece przekroczone, podtopiło niejedną chałupę. Mi deszczu nie trzeba było, niemal utopiłem się w leśnym błotku. Strzeliłem sobie ostatniej soboty spacerek nieskromny, w ramach odkrywania nowych, leśnych szlaków. Wpakowałem się w jakieś okrutne kleszczyny, w końcu trafiłem na spłachetek błotka porośnięty trawą. Wiele już takich widziałem. Przy zachowaniu odrobiny ostrożności daje się je bez trudu pokonać. Nie tym razem. Z kroku na krok robiło się coraz gorzej, aż w końcu ciężka gicz zapadła się solidnie i jakby ją zamurowało. Błotko zrobiło swoje. Dało się ruszyć centymetr w te, lub we w te, ale o wydostaniu się mowy nie było. Druga noga nie chciała być gorsza. Z każdą minutą też zapadała się coraz głębiej. Przed oczami miałem już wizję noclegu w tym uroczym bajorku, zagubiony gdzieś pod szczytem wzgórza, kilka kilometrów od najbliższej wichury. Uratowała mnie czereśnia, która uwaliła się przy jakimś silnym wietrze nieopodal. Z jej pomocą, powolutku, wygrzebałem się z błotka z wyraźnie podniesionym poziomem adrenaliny. Solidnie najadłem się strachu, ale emocje miast osłabić, dodały sił. Dawno już nie zrobiłem tylu kilometrów w terenie. 






sobota, 3 maja 2014

Cichy mlask migawki

    Gdyby ktoś, kiedyś powiedział mi, że kupię aparat z powodu dźwięku jaki wydaje migawka, to bym się mu w czoło popukał i szeroko roześmiał. Co za bezsens, kierować się takim kryterium wyboru. Życie jednak lubi figle płatać i kpić z naszych przekonań. 
   Przy każdym bliższym spotkaniu z leśną żywiną, gdym siedział zaczajony w krzaczorach i trzęsącymi z emocji rękoma obsługiwałem aparat, mierzyłem się z pewnym, dość zasadniczym problemem. Otóż im bliżej był zwierzak, tym szybciej go zdjęcia płoszyły. Powodem była paskudnie głośna praca aparatu, a konkretnie lustra, które musi zostać podniesione na czas otwarcia migawki. Dźwięk ten, całkowicie obcy w leśnym otoczeniu, był przez zwierzęta natychmiast wychwytywany, stawiał je na baczność i długo takich niepokoi nie wytrzymywały. Po kilku, kilkunastu fotkach albo uciekały, albo oddalały się od źródła hałasów.
   Kombinowałem na różne sposoby aby zjawisku zapobiec. Ubierałem aparat w ubranko, żeby warstwy odzieży tłumiły niepożądany dźwięk, ale uzysk niewielki, a dostęp do przycisków zdecydowanie utrudniony. Żyłem więc z tą smutną przypadłością, aż w ręce moje trafił aparat, który wśród różnych trybów pracy migawki jeden miał wyróżniony literką "S" zapewne od "silentium." Spróbowałem, a do moich uszu dotarł rozkoszny, cichutki mlask zwalnianej migawki. Czysta poezja. Kolejny dziwny przypadek dopisać można do studium decyzji zakupowych.
  Nie musiałem długo czekać na możliwość wypróbowania cudownego urządzenia. Uwaliłem cielsko na mojej ukochanej Leniwej Łące, a przemiły, młodziutki samiec jelenia raczył odwiedzić mnie raptem pół godziny później, wychodząc z lasu nie dalej jak dwadzieścia metrów ode mnie. Z tak bliska migawka spłoszyłaby go w nie więcej jak trzy sekundy, ale nie tym razem. Wyposażony w nową wunderwaffe, cichutko mlaskałem klatka za klatką, klnąc ino, że mi gałęzie w kadr wchodzą, a skłon górki ucina nogi.




   Dźwięki wydawane przez aparat były tak ciche, że popasał na łące całkiem swobodnie, kompletnie nie zdając sobie sprawy, że ma towarzystwo. Krótko potem do kompletu dołączył koziołek. Ten cholernik był niesamowicie czujny. Zamiast spokojnie pogryzać trawkę i młode liście, reagował na każdy głośniejszy ptasi okrzyk, uważnie lustrując otoczenie. Niestety, pora zrobiła się w międzyczasie późna, zakryte chmurami Słoneczko uciekło pod horyzont, w zapadającym zmroku trudno było ustawić ostrość, a bardzo długie czasy naświetlania pozyskanie ostrego zdjęcia nie ułatwiały. 


  Na koniec hurtem wstawiam zdjęcia popełnione w ostatnim czasie. Najpierw nieco kwiatuszków:







   I kilka mniej lub bardziej leśnych: