sobota, 27 kwietnia 2013

Szachownica kostkowata

     Co za ironia losu. We wcześniejszym wpisie rozwodzę się, jak to nie lubię fotografować w pobliżu cywilizacji, a tu proszę, raptem tydzień później leżę plackiem na łące, ze trzysta metrów od wiejskich domków. Mało tego. Wstałem na świt! Ooo, to już sensacja sezonu. Ostatni raz takie wydarzenie miało miejsce dwa lata temu. Wszystkiemu winny ten oto człowiek:

oraz ta roślinka:
Szachownica kostkowata, kwiat w Polsce niezwykle rzadki. 
Inicjator spotkania, Witek Maślanka zaprowadził nas w miejsce jakiego dotąd nie widziałem. Potężna łąka, na której aż gęsto od tych pięknych kwiatów. Wespół z Witkiem, Bartkiem Dubielem i Grześkiem Szkutnik rozpełzliśmy się po łące w poszukiwaniu kadrów.
 







     Dla mnie to zupełnie nowe doświadczenie. Łąka była płaska jak stolnica, do czego nie jestem przyzwyczajony,  kwiaty duże, trudno je w kadrze zmieścić, zupełnie inaczej się je fotografuje. Przekonałem się też jak świetnie się gada z ludźmi, których łączy wspólna pasja. 
Witku, Grzesiu, Bartku - dzięki za spotkanie.




środa, 24 kwietnia 2013

Wydeptane fotografie

     Plan - wiosenne kwiaty. Siadam więc w samochód, jadę w dzikie ostępy. Parkuję, wysiadam i co widzę. Sterty zawilców i przylaszczek. Nic tylko wyciągnąć aparat z plecaka i oddać się fotografowaniu. Hola! Nie tak szybko. Jak to? Tak przy drodze? Tuż obok samochodu? Nie skatowawszy się uprzednio wspinaczką? Nie ma tak łatwo. Garb na plecy i w górę. Wspinałem się z mozołem. Im wyżej, tym mniej kwiatów. Na dole szeleścił strumyczek, było wilgotno, to i zieleniny świeżej sporo. W głębi lasu sucho, warunki mniej sprzyjające, próżno szukać zielonego dywanu. 
     Trudno mi ten idiotyczny mechanizm wytłumaczyć, ale nie znoszę fotografować blisko cywilizacji, a pobocze drogi do takich z pewnością należy. Zamiast więc trzaskać zdjęcia tam gdzie warunki sprzyjają, idę jak ten głupi, szukając czy aby tam dalej, za następnym wzgórzem nie będzie lepiej. Tego dnia wydeptałem kilka kilometrów, żeby stwierdzić, że... zwierzęta kwiatki zjadły. Wygłodniałe są po zimie okrutnie. Widziałem drzewa objedzone z kory i krzaki tarniny, z których zniknęły wszystkie cienkie gałązki. Jakby kto sekatorem przyciął. Jak tylko wiosna sypnęła kwieciem, wygłodniałe zwierzaki zasiadły do uczty. Kwiatki ostały się tylko w bardziej cywilizowanych regionach, gdzie bliskość ludzi sprawia, że dzikich zwierząt mało. 
     Wysoko, na szczycie doliny odkryłem niewielki spłachetek młodnika, zagrodzony przez leśników. Zarośnięty był pięknym kolorowym kobiercem, bo sarny i jelenie nie miały tam dostępu. Wokół pustki. Z kilkugodzinnej wyprawy wróciłem z dwiema fotografiami tylko dlatego, że nie potrafię się przemóc i muszę swoje wydeptać i wypocić.

    

sobota, 13 kwietnia 2013

Wiosenne zmarzluszki


     Już są... zmarznięte jeszcze, malutkie, nieśmiałe, ale są. Las jeszcze smutny, ale w końcu da się po nim chodzić. Jeszcze tydzień temu brodziłem w mokrym, ciężkim śniegu, wciąż po kolana. Dzisiaj już tylko brudne ostatki gdzieniegdzie zalegają.
     Wraz z przylaszczkami i wiosną wróciła też nadzieja. Tydzień temu przeszedłem zaledwie jeden kilometr i miałem ochotę wołać o pomoc, żeby ktoś się zlitował i wyciągnął mnie z tych śniegów. Trzy ostatnie śnieżne wyprawy to był istny koszmar. Nie byłem w stanie przejść dwustu metrów bez odpoczynku. Dzisiaj, choć błoto koszmarne, zrobiłem swoją zwykłą, kilkukilometrową trasę. A więc to nie starość mnie tak męczyła, tylko śnieg. Kamień spadł mi z serca :)