Wydeptane fotografie
Plan - wiosenne kwiaty. Siadam więc w samochód, jadę w dzikie ostępy. Parkuję, wysiadam i co widzę. Sterty zawilców i przylaszczek. Nic tylko wyciągnąć aparat z plecaka i oddać się fotografowaniu. Hola! Nie tak szybko. Jak to? Tak przy drodze? Tuż obok samochodu? Nie skatowawszy się uprzednio wspinaczką? Nie ma tak łatwo. Garb na plecy i w górę. Wspinałem się z mozołem. Im wyżej, tym mniej kwiatów. Na dole szeleścił strumyczek, było wilgotno, to i zieleniny świeżej sporo. W głębi lasu sucho, warunki mniej sprzyjające, próżno szukać zielonego dywanu.
Trudno mi ten idiotyczny mechanizm wytłumaczyć, ale nie znoszę fotografować blisko cywilizacji, a pobocze drogi do takich z pewnością należy. Zamiast więc trzaskać zdjęcia tam gdzie warunki sprzyjają, idę jak ten głupi, szukając czy aby tam dalej, za następnym wzgórzem nie będzie lepiej. Tego dnia wydeptałem kilka kilometrów, żeby stwierdzić, że... zwierzęta kwiatki zjadły. Wygłodniałe są po zimie okrutnie. Widziałem drzewa objedzone z kory i krzaki tarniny, z których zniknęły wszystkie cienkie gałązki. Jakby kto sekatorem przyciął. Jak tylko wiosna sypnęła kwieciem, wygłodniałe zwierzaki zasiadły do uczty. Kwiatki ostały się tylko w bardziej cywilizowanych regionach, gdzie bliskość ludzi sprawia, że dzikich zwierząt mało.
Wysoko, na szczycie doliny odkryłem niewielki spłachetek młodnika, zagrodzony przez leśników. Zarośnięty był pięknym kolorowym kobiercem, bo sarny i jelenie nie miały tam dostępu. Wokół pustki. Z kilkugodzinnej wyprawy wróciłem z dwiema fotografiami tylko dlatego, że nie potrafię się przemóc i muszę swoje wydeptać i wypocić.
Komentarze