Mój pies boi się burzy
I to jak się boi. Próbowałem już wszystkich możliwych sposobów, aby zmniejszyć jego stres i nie odkryłem jeszcze metody, która pozwoliłaby mu spokojnie przetrwać grzmoty i błyski. To przybłęda, która pewnego dnia siadła pod drzwiami firmy i błagalnym wzrokiem patrzyła na wchodzących i wychodzących. Jeszcze tego samego dnia został nakarmiony, wykąpany i wstępnie odpchlony. Wyglądał strasznie, malutka, kundelkowata chudzina ze świńskim, zakręconym ogonkiem. Uszy miał w bardzo złym stanie, pozbawione sierści, pełne krost. Firma znajduje się niedaleko głównej drogi - myślę, że ktoś wywiózł go za miasto i porzucił w dzikich polach, gdzie błąkał się aż trafił do nas. Pół roku mieszkał w firmie. Miał własną budę, ale wkradał się do budynku przy każdej okazji - szczególnie gdy grzmiało. Chcieliśmy go zatrudnić na pełny etat, ale firma to nie miejsce dla zwierzaków. Nikt go nie chciał, a do schroniska szkoda było go oddawać. Przygarnąłem go i mieszka już z nami kilka lat, zapewniając atrakcje i bezsenne noce w czasie burzy. Mietek (bo tak go nazwaliśmy) jest psem, który był kotem. Jego reakcje i zachowania częściej przypominają kota niż psa (wiem, bo miałem obydwa gatunki). W czasie burzy Mietek porzuca swoje dwoiste wcielenie i staje się myszką. Zaczyna szukać takiego kąta (dziury, szczeliny), w którą się wciśnie i w której będzie się czuł bezpiecznie. Wchodzi zatem za meble, pod meble, do szafki, do szafy, za szafę, na parapet, na wannę, pod wannę. Siedzi tam dotąd, aż znów nie zagrzmi. Gdy tylko usłyszy grzmot wychodzi z kryjówki (no bo przecież nie chroni go w sposób wystarczający, skoro usłyszał grzmot) i zaczyna poszukiwania kolejnej. Potrafi wcisnąć się w naprawdę ciasne miejsca, aż trudno w to uwierzyć, że to pies (który był kotem, a podczas burzy jest myszką). Robi przy tym mnóstwo hałasu, strąca, co tylko da się strącić, niszczy, drapie, wygryza dziury.
To niezwykły pies. Niekiedy zachowuje się jak przystało na przedstawiciela tego gatunku. Szczeka, macha ogonem, chce się bawić. Często jednak jest kotem, potrafi przez długi czas siedzieć lub stać jak zabetonowany, wpatruje się w jeden punkt i kompletnie ignoruje otoczenie. Moi synowie (czyli mój własny syn, i syn mojego brata) mówią, że w takich chwilach Mietek szuka sensu. Gdy nagle ożywi się i węszy dookoła, twierdzą, że "sens jest blisko."
Mietek jest meteopatą. Burze potrafi wyczuć z odległości setek kilometrów i choć nie szuka wtedy kryjówki (bo grzmotów nie słychać) to wyraźnie wykazuje stan przed burzowy. Chowa się po kątach i ma silne dreszcze. Ma też moc zakrzywiania czasoprzestrzeni. Normalny pies, gdy idzie na smyczy, zwykle ciągnie do przodu. Mietek nigdy. Jeśli ciągnie to w bok. Ale to nie tak, że on chce skręcić. Idzie grzecznie do przodu, tylko że obok prowadzącego i na silnie napiętej smyczy, ustawiając ją prostopadle do kierunku marszu. Doszliśmy do wniosku, że Mietek wykrzywia czasoprzestrzeń i to wytworzona wokół niego odmienna grawitacja ciągnie go w bok. Takie to, niezwykłe stworzenie zaszczyciło nas swoją obecnością i pozwoliło się sobą zaopiekować. Mieszkam z synem, ale liczne wyjazdy służbowe sprawiają, że moja Mama jest częstym i mile widzianym gościem. Opiekuje się Maćkiem, gdy mnie nie ma i wspomaga nas w domowych pracach. Mietek kocha Babcię najbardziej z nas wszystkich. Jest dla niego pełnią szczęścia. Gdy wchodzi do domu, skacze, macha ogonem, a następnie opowiada historię wszystkich nieszczęść jakie przydarzyły mu się, gdy jej nie było. Nie szczeka. Wydaje z siebie powarkiwania, pomruki, skomlenia i inne głośne dźwięki. Faktura wypowiedzi jest gęsta i skomplikowana. Każdy słuchający jego wywodów nie ma wątpliwości, że to nie są bezmyślne oznaki radości, a faktycznie długa i skomplikowana historia.
Gdy "pełnia szczęścia" jest w domu, ja czy syn możemy nie istnieć. Potrafi wręcz warknąć na mnie, jeśli wejdę do pokoju Babci, gdy są tam oboje, żebym nie daj Boże nie zakłócił ich spokoju. Tak to już jest. Jeśli Mietek ma obok siebie swoją "pełnię szczęścia", każde inne szczęście (np. ja, czy syn) jest już "nieszczęściem."
Jak byłem dzieckiem bałem się burzy - szczególnie w nocy. Pierwszy grzmot, a moje bose stópki klaskały po parkiecie kierując mnie do pokoju mamy, gdzie wdrapywałem się do łóżka i od razu robiło się bezpiecznie. Teraz czuję przed burzą respekt i bardzo lubię fotografować. Często na "burzowe wyprawy" jeździmy wraz z bratem i naszymi synami, którzy (jak to młodzieńcy) spragnieni są emocji i adrenaliny (wielki grad, tornado, pioruny bijące tuż obok). Ja wolę patrzeć na zjawisko z bezpiecznej odległości. Ot choćby jak na powyższej fotografii, gdzie burza była dosyć daleko, czuliśmy się bezpiecznie, a jednocześnie udało się uchwycić taki fajny moment.
Poniżej zdjęcie zrobione w dzień. Wymaga zdecydowanie więcej szczęścia, bo w nocy wystarczy postarać się o interesujący kadr, postawić aparat na statywie i otworzyć migawkę. Jakiś piorun prędzej czy później uwieczni się na matrycy aparatu. W dzień natomiast, trzeba po prostu pstrykać zdjęcia (setkami), licząc, że akurat w momencie naciśnięcia migawki błyśnie. Głupi ma zawsze szczęście, więc mi udało się za pierwszym razem. Już z pierwszej dziennej burzy przywiozłem to zdjęcie:
------------
Dopisek 2012-07-17
Mój brat od dawna zachwalał Microsoft ICE, darmowy program do sklejania zdjęć w panoramy. Dzisiaj postanowiłem go wypróbować. Fotografując dzienną burzę naświetliłem wiele klatek, bez wyładowania. Jedna z nich pozwoliłą mi ukazać powyższe zdjęcie w nieco szerszym ujęciu. Najlepiej jest kliknąć na fotografię, aby otworzyła się w pełnym powiększeniu.
Obsługa programu jest bajecznie prosta. Otwiera się w nim sekwencję zdjęć, z których ma powstać panorama i po kilkudziesięciu sekundach otrzymujemy gotowy produkt. Polecam - doskonałe narzędzie.
------------
To z kolei zapis nocnej burzy, zrobiony ze wzniesienia górującego nad miastem.
Niektórzy twierdzą, że na tej fotografii widać tzw. blue jets (link do Wikipedii) ale nie mam przekonania, czy faktycznie uchwyciłem to rzadkie zjawisko, czy jest to tylko ciekawie podświetlona od wewnątrz chmura burzowa.
Komentarze