A astrofotografia jeszcze trudniejsza...


    Niezbyt dokładnie pamiętam w jaki sposób zainteresowałem się astronomią. Chodziłem jeszcze do szkoły podstawowej i moje astronomiczne wysiłki wspierał nauczyciel fizyki, pan Andrzej Domagalski, ale kluczem do świata gwiazdozbiorów okazała się mała, acz całkiem gruba książeczka czeskiego popularyzatora nauki Josipa Kleczka, którą wypożyczyłem ze szkolnej biblioteki. Dzięki tej książczynie dowiedziałem się dość, by poprawnie identyfikować niebieskie konstalacje, wypatrywać gromad otwartych i kulistych, starać się dojrzeć najbliższą nam galaktykę spiralną M31 w Andromedzie. Od tego czasu w niebo patrzyłem często, a największą frajdę dawały obserwacje meteorów.

    Fotografię z astronomią można pięknie połączyć. Bierze się pierwszych pięć liter z nazwy działu naukowego traktującego o wszechświecie, dokleja wyraz "fotografia" i już mamy: astrofotografia. Jakie to proste. Spróbowałem ostatnio tego połączenia. Znam swoje możliwości, a raczej ich brak. Do fotografowania obiektów mgławicowych brakuje mi dużo sprzętu i jeszcze więcej wiedzy. Planet również nie mam czym fotografować. Został więc Księżyc i nasza najbliższa Galaktyka. Ta w której żyjemy. Do tego typu astrofotografii wystarczy zwykły zestaw fotograficzny, a takowy posiadam. W nocy z piątku na sobotę, z nieco uszczuplonym zespołem łowców burz podjęliśmy wyzwanie. Kiepski to okres na takie działania - trwają białe noce, gdy Słońce nie schodzi dość głęboko pod horyzont i widoczność, nawet z dala od miasta, jest słaba. Tak też było tej nocy. Uchwyciłem zachodzący księżyc, który pięknie zmienił barwę, choć był jeszcze całkiem wysoko nad horyzontem. Udało mi się też złapać meteor:

    To już czas Perseidów i faktycznie widzieliśmy kilka fajnych zjawisk, acz ten przedstawiony na zdjęciu z pewnością nie wyleciał z radiantu w Perseuszu. Miałem też szczęście zobaczyć końcową fazę życia większego meteoru (być może nawet meteorytu). Nisko nad wschodnim horyzontem dostrzegłem spadający, ognisty obiekt, który na moich oczach rozpadł się na mniejsze fragmenty i zgasł. Trzeci raz w życiu widziałem tę fazę spadku i chyba mogę się uważać za szczęściarza. Niestety, o ile odłamki przetrwały przelot przez atmosferę, to należy szukać ich na Ukrainie.

    Drogę Mleczną próbowałem uchwycić, z marnym skutkiem, tanim obiektywem szerokokątnym. Słabe warunki i brak doświadczenia sprawiły, że efekt nie jest imponujący:







Nie udało się tym razem, jednak ciepła noc w pięknym otoczeniu, w doborowym towarzystwie, okazała się być bardzo atrakcyjnym sposobem spędzania czasu, więc z pewnością spróbuję jeszcze nie raz.


PS (2014-01-06)
Gdy pisałem powyższy tekst, miałem mierne wyobrażenie o astrofotografii. Wiedziałem, że potrzebny jest specjalny montaż, który skompensuje ruch obrotowy ziemi, wiedziałem, że trzeba zrobić wiele klatek i potem je razem połączyć (zestackować). Gdy w marcu 2013 roku, po zakupie napędu nożycowego Astrowalker, zacząłem zgłębiać tajemnice astrofotografii, rzadki włos na głowie się zjeżył. Proszę, patrzcie na ten post z przymrużeniem oka. Prawdziwa astrofotografia jest zdecydowanie trudniejsza, niż wtedy mogłem przypuszczać. Zaryzykuję stwierdzenie, że to najtrudniejsza dziedzina fotografii.

Komentarze

Kasjopea pisze…
Super :) i to zwykłym zestawem fotograficznym taaaaaki księżyc?:)
Piotr Konopka pisze…
Wiesz Madziu jak to jest. W przyrodniczym fachu zawsze jakieś długie szkło jest na podorędziu. Dziękuję.
gregknp pisze…
Tak się zastanawiam, czy to meteor, czy flara. Pojawiwszy się, rozbłysszy i zgasłszy. Meteor, jak przypuszczam, pozostawiłby dłuższy ślad. Co Ty na to Bracie, hę?
Piotr Konopka pisze…
Brat w pierwszej kolejności, poza kolejnością sprawdził występowanie flar tej nocy oraz godzinę wykonania zdjęcia. Nie pokrywają się. Jednakowoż trapiony takimi samymi wątpliwościami Brat pooglądał następnie dziesiątki zdjęć flar i meteorów. Oglądając, brał pod uwagę, że autor może mieć na zdjęciu meteor, ale myślał, że to flara (czyli odwrotnie niż u mnie). Po uważnej lekturze zdjęć doszedłem do wniosku, że flary błyskają w środku śladu. Jasność satelity narasta, dochodzi do kulminacji i następnie podobnie gaśnie. Efekt na zdjęciu wygląda zadziwiająco podobnie, ale przed i za błyskiem jest podobny odcinek jaśniejszego śladu. Meteory natomiast często tak mają, że pojawia się świetlny ślad, następuje rozbłysk i okruch, spalony, natychmiast gaśnie. Tak ten ślad wygląda, dlatego suponuje, że to jednak meteor.
gregknp pisze…
Się nie upieram, tylko grzecznie pytam z racji drobnych wątpliwości. Mogło być jako piszesz. Tak czy owak zdjęcie jest godne pozazdroszczenia.
Piotr Konopka pisze…
Grzesiu, nie ma czego zazdrościć. Popracujemy nad fotografią gwiaździstego nieba, to może kiedyś doczekamy się zdjęć godnych zazdroszczenia. Zaglądnij na nocne zdjęcia prezentowane w serwisie 1x.com to znajdziesz tam takich co najmniej kilka.
Asia pisze…
a możesz zdradzić jakim szkłem zrobiłeś ten piękny księżyc?
Piotr Konopka pisze…
Oczywiście Asiu. Był to Canon EF 400mm f5.6 z podłączonym konwerterem Canon TC 1.4x II. Ta kombinacja dała wypadkową ogniskową 560mm.
Anonimowy pisze…
Mnie też podobnie jak gregknp ten ślad kojarzy się z flarą Iridium. Co mnie dziwi, to że zarówno początek jak i koniec śladu nie są łagodne, lecz ostro ucięte. Wygląda to tak, jakby zjawisko trwała zarówno przed rozpoczęciem jak i po zakończeniu naświetlania klatki. To o tyle dziwne, że flara Iridium trwa najwyżej kilka sekund, podobnie jak przelot meteoru, zaś klatka naświetlana była przez piętnaście sekund. Doprawdy nie wiem co o tym myśleć. Zaś co do Drogi Mlecznej, to wyszła całkiem ładnie, jak na białą noc. Zważywszy fakt, że w okolicach Przemyśla nie brakuje miejsc z ciemnym niebem mniemam, że polowanie w majową, lub sierpniową noc dałoby jeszcze lepsze efekty. Pozdrawiam - Koziołrogacz :)

Popularne posty