Wieczorne zawilców rozmowy (o kleszczach)



    Zawilce i przylaszczki to absolutny wiosenny hit fotograficzny. Ledwo śniegi zejdą a las ciągle jeszcze jest surowy i bezlistny, "podłoga" pokrywa się kwietnym dywanem. Powyższe zdjęcie to kolejny przykład głodu fotograficznego, czyli szybki wypad po pracy, na tą samą góreczkę, gdzie rozmamłany pajączek śmigał po swej nici. Trafiłem na pole zawilców, przed którym zaległem martwym bykiem i szukałem kadru korzystając z ostatnich promieni słońca. 
    Był to pierwszy rok, gdy przezwyciężyłem kleszczową fobię. Wiosna to okres aktywności tych pajęczaków. Gdy temperatura przekroczy 5 - 7 stopni powyżej zera budzą się do życia i są cokolwiek po zimie wygłodniałe. Panicznie unikam tych stworzeń, a wcześniej mój lęk przed kleszczami był tak duży, że nie było mowy o tym by wejść w głębokie zarośla czy wysoką trawę. Ciekawe, bo dzieciństwo spędziłem nieopodal lasu i nie myślałem wtedy o kleszczach. Nie raz wyciągałem pasożyta ze swojego psa, ale na sobie nigdy nie miałem, choć buszowałem w czasach dzieciństwa po lesie i wyczyniałem tam najróżniejsze sztuki, z tarzaniem się w liściach włącznie. 
   Pierwszy kleszcz dopadł mnie w miejscowości Morsko, w trakcie organizacji zawodów strzeleckich, które odbywały się w lesie. Wtedy też ukuliśmy termin "kleszczyna" od gęstych zarośli leszczyny. Wyobraźnia podpowiadała, że w takiej młodej niskiej leszczynie, kleszczy musi być co nie miara. Wszystkie "moje" kleszcze, a było ich sześć, pozyskałem właśnie w Morsku w Jurze Krakowsko-Częstochowskiej i szczęśliwie nie zaraziły mnie ani boreliozą ani żadnym innym choróbskiem. Sprawiły jednak, że nie wyobrażałem sobie swobodnego buszowania w kleszczynie, a trudno fotografować przyrodę unikając zarośli czy trawy. 
   Mój serdeczny przyjaciel i towarzysz z Morska wynalazł w internecie cudowny środek antykleszczowy. Jest to specyfik opracowany na potrzeby armii amerykańskiej w okresie wojny w Wietnamie, gdzie robactwo żywcem zjadało żołnierzy. Środek ten to N,N-Dietylo-m-toluamid znany też jako DEET. To właśnie ta substancja czynna znajduje się w popularnych Off-ach, ale jest tam w niskich stężeniach. Ja kupuję środek znacznie mocniejszy o nazwie REPEL i stężeniu DEET-a co najmniej 50%. Pryskam tym specyfikiem swoje fotograficzne ubranie od dołu do góry, z tyłu i z przodu. Staram się nie stosować na odkrytą skórę, ale gdy jest upał i noszę koszulkę z krótkim rękawem to pryskam po rękach, choć DEET w takim stężeniu nie jest zapewne obojętny dla zdrowia, a u niektórych może wręcz wywołać reakcję alergiczną. Specyfik się sprawdza. Od czasu, gdy zacząłem go stosować nie miałem na sobie ani jednego kleszcza choć nie wzbraniam się już przed wejściem w kleszczynę, a fotografując zawilce pokazane na tej fotografii położyłem się na leśnej ściółce i tarzałem się po niej dobre pół godziny. Zdarzało mi się znaleźć kleszcza na spodniach czy ręce i jeśli pasożyt natrafi na miejsce spryskane DEET-em natychmiast wyczepia z ubrania swoje chwytne odnóża i spada na ziemię. Wielokrotnie obserwowałem takie zachowanie kleszczy, bo nie brakuje ich w "moich" lasach. 
   Kleszcze polując, mozolnie wdrapuje się na niewielkie rośliny, do ok. metra wysokości, i wystawiając swoje nóżki czyha na ofiarę. Wygląda to tak: 


   Gdy potencjalny nosiciel otrze się o taką roślinę, kleszcz wczepia się w ubranie, czy nagą skórę i zaczyna wędrówkę w poszukiwaniu miejsca ciepłego, ciemnego i z cieńszą skórą. Pachy, pachwiny, pod kolanami - to ulubione miejsca. Kleszcza nie wolno usuwać na siłę, nie można go wyrywać, mocno ściskać i niczym smarować. Wyciąga się go specjalnymi kleszczami do kleszczy. To taki przyrząd, który gadzinę chwyta bardzo delikatnie, nie ściska zanadto, a w sam raz, by dał się wykręcić (jak śrubę), delikatnie, bez wysiłku, bez ciągnięcia. Nie wierzcie bujdom i bajkom, że kleszczy się nie wykręca. Weterynarze od dawna wiedzą jak to robić, a w sprzedaży są przyrządy do usuwania kleszczy, którymi nie da się ich wyrwać, bo bardzo delikatnie przytrzymują pasożyta i służą właśnie wykręcaniu. Pamiętam, że jako młodzieniec, do wyciągania kleszczy z psa używałem kombinerek. Musiałem użyć mnóstwo siły, żeby gadzinę z psa wyrwać, bo trzyma się naprawdę mocno, tymczasem siły używać nie wolno, bo tylko się całą kleszczową zawartość wyciśnie wprost we własny organizm. Wszystkie swoje kleszcze wykręciłem używając takich właśnie specjalnych szczypczyków do wykręcania kleszczy. Wychodzą bez trudu, w całości, żywe. 
   Warto też w trakcie spaceru przepatrywać co jakiś czas spodnie czy ręce, bo kleszcz to nie demon szybkości. Porusza się powoli i jest sporo czasu na to, by go z ubrania zdjąć. Gdy zobaczę na sobie kleszcza, zamiast go w panice strącać, przyglądam się mu uważnie. Sprawdzam, czy moja ochrona działa. Sama przyjemność oglądać, gdy paskudztwo zamiast radośnie szukać ciepłej kryjówki, decyduje się na ucieczkę. Wygląda to komicznie. Wypina po kolei odnóża z ubrania, trzymają je wysoko, żeby zaś haczyki nie chwyciły materii, aż w końcu spada na ziemię. Znak to dla mnie, że Repel jest aktywny i mogę się czuć w miarę bezpiecznie.



Komentarze

Popularne posty