Jesienny Pan Puszczy



Znam w okolicy miejsce szczególne. Przez wiele lat nienawiedzane przez ludzi, odcięte przez poprzedni ustrój od świata. Ustrój umarł, zwierzęta pozostały, choć powiadają, że gdy zdjęto wysokie ogrodzenie, które nie pozwalało zwierzynie na swobodną migrację i odgradzało to urocze miejsce od świata zewnętrznego, zwierzęta tysiącami poszły w okoliczne lasy. Ciągle jednak jest to miejsce, gdzie jelenia czy dzika spotkać łatwiej, z pewnością dlatego, że nadleśnictwo opiekujące się tym terenem nie pozwala na masowe mordowanie przez myśliwych i racjonalnie gospodaruje zasobami (oby jak najdłużej). 


Zdjęcia te popełniłem we wrześniu 2009 roku podczas rykowiska. Jelenie spotykałem już wcześniej, ale rykowisko to pora szczególna. Wybrałem się w upalny dzień. Do zdjęć zwierząt nie podchodzę metodycznie, jak to robią zawodowcy. Idę na żywioł, decyzję gdzie pojadę i będę szukał szczęścia podejmuję w momencie wyjazdu. Wybór padł na łąkę położoną na południowym stoku niewielkiego wzniesienia (niewielkiego w skali bezwzględnej, bo gdyby oceniać je ilością potu, który trzeba wytworzyć, aby wtaszczyć siebie i ciężki plecak, to szacowałbym ją na jakieś wiaderko). Upatrzyłem miejsce, przedarłem się przez kleszczyny (co to kleszczyny napiszę przy innej okazji), ukryłem się i rozpocząłem statyczne "łowy". Najgorsze jest w takim czekaniu to, że wykradłem chwilę dla siebie i mógłbym poświęcić ją na wiele różnych (fotograficznych) sposobów, których efektem byłyby zdjęcia, tymczasem decydując się na zasiadkę należy liczyć się z tym, że najczęściej kończy się na niczym. Wracam do domu umęczony, brudny, zakleszczony i do tego bez zdjęć, niekiedy żałując, że nie poszedłem na klasyczną wyprawę, która gwarantuje jakiś efekt zdjęciowy (choć niekoniecznie wartościowy).


Tym razem było inaczej. Po obowiązkowych dwóch godzinach nudy i rozmyślania nad kolorem wszelkiej maści migdałów, ciszę wieczoru przerwał ryk Jelenia. Serce skoczyło do gardła, adrenalina biła w żyły ciągłym strumieniem, a w głowie jak modlitwa, krążyła myśl "żeby tylko wyszedł na mnie, żeby tylko wyszedł na mnie..." Ryk ozwał się zza pochyłości terenu. Jeleń mógł pójść tak, że nawet bym go nie zobaczył, ale tego dnia los był dla mnie łaskawy. Chwilę później zza pochyłości zaczął pojawiać się on - Jesienny Pan Puszczy.

Pierwszy raz miałem jelenia w odległości trzydziestu metrów, który nie miał pojęcia o mojej nędznej egzystencji w pobliskich krzakach. Roztelepanymi rękoma nacelowałem obiektyw i zacząłem fotografować. Największa obawa to czy wyjdą ostre i nie poruszone. Na wszelki wypadek robię wiele ujęć za każdym razem ostrząc od nowa, aby mieć pewność, że któreś ze zdjęć będzie dobre. Jeleń oczywiście usłyszał migawkę. Canon 30D nie ma trybu cichego i lustro kłapie niemiłosiernie głośno (w takiej sytuacji, bo w sumie, to nie jest przecież głośny odgłos). Być może zwierzę podeszłoby jeszcze bliżej, ale to właśnie dźwięk migawki oraz widok czegoś dziwnego (do człowieka w swym ukryciu nie byłem podobny) sprawił, że stanął i pozował mi przez kilkadziesiąt sekund. Co ważne, nie spłoszył się, nie uciekł w panice. Porozglądał się, i spokojnie odszedł. Zrobiłem sporo zdjęć, dwa z nich prezentuję tutaj. Chwilę później schowało się słoneczko i zacząłem się zbierać, gdy usłyszałem dźwięk samochodu, który jechał pod górę. Nie uwierzyłbym, gdybym na własne oczy nie zobaczył, że po tej łące, pod taką górę, można wjechać samochodem. Dwóch spragnionych mordowania myśliwych również słyszało głos tego jelenia. Zwrot, "żądni krwi" sam pcha mi się pod palce. Nie sposób inaczej powiedzieć. Oczywiście skończyło się na słownej przepychance, bo taki myśliwy czuje się jak Pan Świata i nie zaczyna rozmowy od "dobry wieczór" tylko słowami "co pan tu robi, przecież tu nie wolno..." Wolno, wolno, to lasy państwowe, łąka państwowa, a nigdzie nie ma znaków zakazujących wjazdu czy wstępu. Przepisy prawa nie dają myśliwym żadnych podstaw do wypędzenia z lasu fotografa, grzybiarza, czy po prostu spacerowicza, ale nie przeszkadza im to, żeby ludzi zastraszać. Podyskutowaliśmy chwilę, nie dochodząc oczywiście do porozumienia i panowie myśliwi odjechali szukając jakiejś ofiary.
Niedawno czytałem kilka artykułów na temat Henryka Victoriniego, człowieka legendy Bieszczad, który 2/3 życia spędził żyjąc w głuszy. Jak sam mówił 48 lat przeżył w dzikich bieszczadzkich ostępach bez broni i nigdy jej nie potrzebował ani do obrony siebie, ani do trzebienia drapieżników. Mówił też, że nigdy nie zrozumie ludzi, którzy zabijanie zwierząt traktują jak hobby. Opowieści o pożytecznej roli, jaką myśliwi pełnią w naszym społeczeństwie wkładam między bajki. Natura lepiej radzi sobie bez nas i bez myśliwych, a jedynym prawdziwym szkodnikiem na tej planecie jest człowiek.




Komentarze

Popularne posty