Zaginiony w akcji

Zanim zrobiłem to zdjęcie, prawie zgubiłem się w lesie... A było tak. Samochód zaparkowałem przy leśnej dróżce i pogoniłem w kierunku dla mnie nieznanym. Słońce, jeśli raczyło wyjść zza chmur, to było bardzo ostre, więc postanowiłem ten dzień poświęcić na odkrywanie nowych miejsc. Wybrałem więc starą, zarośniętą drogę, która niegdyś służyła drwalom. Dokąd prowadziła nie miałem pojęcia. Lubię "odkrywać" nowe tereny, choć zawsze istnieje ryzyko, że trasa szybko stanie się nieprzystępna do tego stopnia, że będę zmuszony zawrócić.
Tak się tym razem nie stało. Stara dróżka prowadziła do miejsca wyrębu drzew, na szczycie wzniesienia. Po drodze zrobiłem kilka zdjęć kwiatuszków, spłoszyłem dziki (niestety bez szans na fotkę). Na szczycie posiedziałem chwilkę, ale za wcześnie było wracać (po zejściu w dół, nie miałbym szans na zdjęcia w wieczornym świetle) i za wcześnie by fotografować, bo słońce jeszcze mocne. Postanowiłem zbadać, co jest dalej. Wszedłem w gęsty las. Żadnych dróg tutaj nie było, starałem się więc odnotować punkty charakterystyczne, żeby móc wrócić po śladach. Jeśli nie znam lasu, zawsze wracam tą samą trasą. Z jednej strony to nudne, ale względy praktyczne są ważniejsze. Zwykle w lesie fotografuję do zachodu słońca. Mam potem pół godziny żeby wrócić zanim stanie się naprawdę ciemno. Lasy w mojej okolicy są dosyć trudne. Przede wszystkim to teren górzysty. Parowy potrafią być bardzo głębokie, trudne do przejścia. Idąc w nieznane można trafić na gęsty młodnik, przez który nie sposób się przedrzeć. Trzeba też brać pod uwagę, że wracam już dosyć zmęczony. Plecak waży z 15 kg, pół dnia łaziłem lub przyjmowałem najdziksze pozycje fotografując. Wracając, chcę szybko i sprawnie trafić do samochodu przed zapadnięciem ciemności. Jeśli idę w terenie, gdzie nie ma dróg czy ścieżek (a często tak jest) punkty charakterystyczne są ważne, bo dają poczucie bezpieczeństwa, że wrócę przed zmrokiem. Zdarzało  mi się zaczepiać na krzaku chusteczkę, żeby rozpoznać, że w tym miejscu mam skręcić pod kątem prostym. Teraz nie było takiej potrzeby, bo za plecami miałem sporą porębę. Jeśli do niej dotrę, znajdę drogę w dół.
Po może dwustu metrach, ku mojemu zdziwieniu, natrafiłem na dobrze wydeptaną ścieżkę. I tutaj popełniłem pierwszy błąd. Nie dość dobrze przyglądnąłem się otoczeniu, żeby wiedzieć, w którym miejscu wyszedłem na ścieżkę. Skręciłem na północ i poszedłem wygodną ścieżynką (jak się okazało, był to niebieski szlak prowadzący przez las). Po kilkuset metrach skręciłem na wschód oddalając się od mojej poręby, bo widziałem prześwit między drzewami i byłem ciekaw, czy to skarpa, czy może jakaś polanka. Okazało się, że to po prostu wschodnie zbocze góry. Nie zamierzałem schodzić w dół, bo robił się już wieczór i nie zdążyłbym wrócić. W tym momencie usłyszałem ludzkie głosy dochodzące od strony szlaku, a potem muzykę z jakiegoś cholernego boomboxa. Nie lubię spotykać w lesie ludzi. Nie chciałem na nich się nadziać i popełniłem drugi błąd. Postanowiłem dojść z powrotem do szlaku inną drogą. Przecież nie mogłem nań nie trafić - wystarczyło iść na zachód. Jak pomyślałem, tak zrobiłem. Doszedłem do szlaku i nagle okazało się, że nie wiem, czy iść w prawo, czy lewo, żeby dojść do miejsca, w którym trzeba znowu ze szlaku zejść, żeby dotrzeć do poręby, z której prowadziła droga do samochodu. Troszkę się skonfundowałem. Poszedłem 100 metrów w lewo i nie potrafiłem rozpoznać, czy szedłem tędy wcześniej czy nie. Zawróciłem. Poszedłem 200 metrów na północ i znów nie byłem pewien, czy aby nie za daleko. W tym czasie słoneczko schowało się za chmurę, zrobiło się mrocznie, bo las był naprawdę gęsty. Postanowiłem zaryzykować. Zszedłem ze szlaku, kierując się na zachód w nadziei, że trafię na porębę. Trafiłem, ale na sam skraj. Gdybym zszedł ze szlaku 100 metrów dalej, minąłbym ją i przedzierał się do samochodu trasą eksperymentalną. 
Uczucie zagubienia do miłych nie należało. Nie miałbym szans zdążyć przed nocą, więc w perspektywie był spacer, po trudnym, nieznanym terenie w całkowitej ciemności. Brrrr. Nic miłego.
Trafiłem jednak, odetchnąłem z ulgą, siadłem na pniaczku, żeby ochłonąć z emocji. Chwilę później wyszło słoneczko, i tam, na tej porębie zrobiłem prezentowaną fotografię. Ładne bliki dały trawy, oświetlone niskim słońcem.
Wracając miałem nadzieję na spotkanie z dzikami, bo zauważyłem świeże tropy prowadzące do mini polanki. Dzików nie było, a jelenie wypatrzyły mnie wcześniej i tyle je widziałem.
Jak się okazało, w lesie nie było żadnych ludzi, tym bardziej z boomboxem. To co słyszałem, było odgłosami imprezy w oddalonej o kilka kilometrów wiosce. Byłem na szczycie góry i dźwięk niósł się bez przeszkód. Był tak wyraźny, że dałem się zwieść.

Komentarze

Popularne posty