Bliskie spotkanie trzeciego stopnia
O jak masakrycznie nie cierpię stworzenia znanego jako jeleniówka. Fachowo nazywa się toto Strzyżak sarni. To najbardziej pod Słońcem denerwujący owad. Nie jest groźny, nie roznosi chorób, zwykle nie odczuwa się skutków ukąszenia, ale upierdliwy jest wprost nieziemsko. Atakuje tysiącami, a gdy tylko siądzie na skórze zaczyna pełzać w poszukiwaniu kryjówki. Wlezie dosłownie wszędzie. Jeleniówki są prawdziwą plagą na jesieni, ale ku mojemu zdziwieniu dopadły mnie przy ostatniej wizycie na Dużej Łące i były wystarczająco dokuczliwe, by poświęcić im co najmniej akapit.
Wybrałem się na Dużą Łąkę, bo liczyłem na spotkanie z jeleniami. Duża jest faktycznie duża, położona pięknie, choć trudno dostępna dla kogoś, kto nie chce zdobywać szczytów samochodem terenowym. Myśliwi mają tam łatwy dojazd, choć wymagający auta terenowego. Ja nie mam takowego, a nawet gdyby, to nie pakowałbym się śmierdzącym samochodem na łąkę, na której chcę fotografować. Musiałem więc do niej dojść przez las i nie było łatwo. Trawy już po pas, teren miejscami bardzo błotnisty, spore podejście i... cholerne jeleniówki, że o gzach nie wspomnę. Opadło mnie to tałatajstwo natychmiast i zamiast skupić się na ostrożnym marszu, z aparatem gotowym do strzału, opędzałem się przed gzami usiłującymi wlecieć mi do ucha i obierałem się z jeleniówek, które upatrzyły sobie ręce i kark na lądowiska. W rezultacie spłoszyłem trzy jelenie wymachując łapami w dzikich charcach. Nic to. Doszedłem w końcu na łąkę i siadłem w dogodnym miejscu, ze 100 metrów od lasu. Bąki i inne paskudztwa dały sobie wreszcie siana więc mogłem się odprężyć i rozkoszować spokojem. Powinienem napisać: SPOKOJEM. Duża Łąka jest z dala od cywilizacji. Wprawdzie nieopodal jest droga, ale samochód zdarza się tam raz na godzinę, a do najbliższej wioski jest kilkanaście kilometrów. Jaka tam jest cisza... Cudowna. Błoga. Słychać było jedynie kruki, myszołowy i derkacza. Wieczorem odezwała się wilga. To naprawdę cudowne miejsce. Idąc przez łąkę sfotografowałem margaretkę. Była ładnie podświetlona i co ważne, przed nią rosła spora kępa moich ulubionych traw, które dają fajne rozmycie. Nie mogłem tracić czasu na długą sesję, bo celem były zwierzęta, przycupnąłem więc z garbem na plecach, bo szkoda mi było czasu na ściąganie plecaka i pstryknąłem dosłownie trzy razy. Wyszło jak się spodziewałem. Mięciutko:
Po godzinie oczekiwania pojawił się pierwszy jeleń. Samotny byczek podszedł do lizawki oddalonej o 300 metrów. Za daleko na zdjęcia, ale przyglądałem mu się przez obiektyw, który w takich sytuacjach robi za lornetkę. Chwilę potem, z krzaków po prawej, bardzo blisko mnie, wybiegła niewielka chmara łań. Myślałem, że przystaną i zaczną się paść, więc nie robiłem zdjęć, bo nie chciałem ich spłoszyć dźwiękiem migawki. Niestety miały inne plany. Wyraźnie się gdzieś spieszyły. Przebiegły bardzo blisko mnie, dosłownie o 10 metrów i chwilę potem zniknęły w lesie.
W międzyczasie byczek podszedł do kolejnej lizawki, która była dużo bliżej. To były ostatki światła więc zrobiłem pożegnalne zdjęcie:
Bardzo długo stał przy lizawce. Słońce zdążyło się schować, a on ciągle przyklejony do pala, nie zechciał ani pozować, ani podejść bliżej.
Czas już było się zbierać, więc spakowałem się i ruszyłem w powrotną drogę. Miałem blisko do samochodu (ok. 1,5 km) i na dodatek z górki. Szedłem szybko i nagle mnie zamurowało. Zza niskich sosenek zauważyłem byczka, który się pasł w zakątku łąki i nie miał pojęcia o mojej nędznej egzystencji. Zacząłem się powolutku skradać. Byłem bardzo ostrożny i starałem się poruszać jak najciszej. Udało się. Wyszedłem zza sosenek, miałem do niego nie więcej jak 5 metrów... i nie byłem niczym osłonięty. Wycelowałem więc i nacisnąłem przycisk migawki. Po pierwszym zdjęciu podniósł głowę, zrobiłem drugą fotkę, na trzeciej mam już tylko jego zad. Było mi okropnie przykro, że musiałem go spłoszyć, ale niezależnie od fotograficznych chęci, jakoś musiałem wrócić, a to jedyna droga. To właśnie ten byczek jest na pierwszej fotografii. Piękny młodzieniec, który niedawno odłączył się od macierzystej chmary, by próbować sił w roli dojrzałego samca.
Fotografia ma bardzo ciepłe barwy bo zdjęcie powstało już po zachodzie Słońca, a niebo usiane było czerwonymi chmurami, które Słoneczko jeszcze spod horyzontu opromieniało. Mój spacer-zoom spisał się doskonale. Przy ogniskowej 280mm udało się zrobić ostre, nieporuszone zdjęcie z czasem zaledwie 1/25 sekundy. Stabilizacja w tym szkle działa doprawdy doskonale.
Komentarze