Fotografowanie burzy jest trudne
Kilkakroć zdarzyło mi się powiedzieć, że fotografowanie burzy jest łatwe. Nie wierzcie mi. Nie jest. Dzisiaj się o tym przekonałem.
W planach mieliśmy wypoczynek pod ciemnym niebem. Odkurzyłem szerokokątny obiektyw i chciałem trochę nocnego, gwieździstego nieba posmakować. Posmakowałem, acz bez gwiazd. Gdy dojechaliśmy na miejsce nie mieliśmy już wątpliwości, że pierwotne plany legły w gruzach bo nadciągała burza. Zaczęliśmy w panice szukać jakiegoś miejsca, z którego mielibyśmy szansę pokazać ją w pełnej krasie i szukaliśmy... trzy godziny. A burza sobie trwała. Waliło okrutnie. Deszcz lał się jak z kranu. Z samochodu nie dało się wyjść nie tylko z powodu opadów, ale też z uwagi na ryzyko bliskiego spotkania z bardzo wysokim napięciem. Burza w końcu się wyciszyła i już mieliśmy wracać (na tarczy), gdy rzutem na taśmę postanowiliśmy pojechać w jedną ze stałych miejscówek, na obrzeżach miasta. To był strzał w dziesiątkę. Jedna burza wprawdzie przeszła, ale z południa nadciągała następna.
Padało jeszcze, gdy zacząłem rozstawiać sprzęt. Postanowiłem fotografować szerokim obiektywem. To nowość dla mnie, więc chwilę czasu mi zajęło nim ustawiłem kadr. W międzyczasie okazało się, że kabelek od pilota się zbuntował i musiałem zrezygnować z tego użytecznego narzędzia.
Pioruny waliły z dwóch różnych kierunków. Nie wiedziałem na który się zdecydować, więc zamiast losować strony świata, z plecaka wyciągnąłem drugi aparat, który, z braku statywu, ustawiłem na dachu samochodu. Dzięki temu posunięciu mam więcej niż jedno zdjęcie, bo moje niefrasobliwe podejście do fotografii szerokim kątem sprawiło, że tylko jedno ujęcie można uznać za akceptowalne:
Nie wiem jak opisać emocje jakie nam towarzyszyły. Burza szła na nas. Im była bliżej tym robiło się piękniej i straszniej. Brak pilota oraz fakt, że auto robiło za statyw nie pozwalały się schronić w samochodowej klatce Faradaya. Na głowach rzadki włos się podnosił, bo niektóre pioruny były wprost ogromne. Dwa z nich były tak potężne, że niemal całkowicie prześwietliły kadr i wypalone na biało miejsca w żaden sposób nie dały się przyciemnić. Poniższa fotografia jest prześwietlona, ale zobaczcie sami co to był za kolos:
W końcu deszcz rozwiązał wszelkie dylematy dotyczące bezpieczeństwa. Zaczynało padać coraz bardziej, a ledwo zdążyliśmy złożyć manele i schować się do auta, niebiosa się otworzyły i lunęło jak z cebra. Jeszcze kilkanaście minut podziwialiśmy widowisko, ale zrobiło się późno i czas było wracać.
Nie mogłem się powstrzymać. Zamiast grzecznie położyć się spać musiałem napisać tych kilka zdań i wywołać zdjęcia. Dziś było faktycznie nieziemsko i przekonałem się, że oddać klimat tej przygody, wrażenia i emocje na fotografii jest bardzo trudno. Zmieniam więc zdanie. Fotografowanie burzy jest trudne.
Komentarze