Margaretki Midasa


Na Leniwej Łące spotkałem dziś liska, o ile można to nazwać spotkaniem. Dzień był pochmurny, wietrzny i dosyć chłodny. Może doczekałbym się jelenia czy sarny, gdyby nie drwale, którzy ciągle tam urzędują. Oczywiście wieczorem już ich nie było, choć nie można powiedzieć, że "ślad po nich nie został." Został, a jakże i to nie jeden a całe sterty. Drzewa konkretnie sterty. Ściętego.  Posiedziałem sobie o suchym pysku na Leniwej, na nic specjalnie nie licząc. 

W pewnym momencie coś jakby poruszyło się w trawach. Po kilku minutach wpatrywania zobaczyłem liska, który w charakterystyczny sposób poluje na myszy, naskakując na nie z góry. I tyle go widziałem. Podskoczył i spadł w głęboką trawę. Pół godziny później, gdy byłem przekonany, że poszedł sobie w siną dal, zobaczyłem go znowu, niestety w momencie, gdy mi się uważnie przyglądał. To spryciarz. Schował się dobre 50 metrów od mojego stanowiska i choć nie ruszałem się zanadto, to jednak mnie zauważył. 
Tyle było naszego spotkania. Lisek z ludzkim widokiem obeznany, bo wioska niedaleko, ale na bliższe kontakty ochoty nie miał. Tym razem przepadł już na dobre. Gdy wróżąc z chmur doszedłem do wniosku, że na Słońce to może jest szansa, ale poświeci co najwyżej 10 minut, zrezygnowałem z zasiadki i poszedłem za liska przewodem. Wskoczyłem w głębokie trawy. Wyniosłem z nich takie oto złote Margaretki.

Komentarze

Popularne posty