Byki, ryki i dziki


O, jakże chciałbym powiedzieć, że zaniedbuję stronę, nie pisząc nic nowego. Ze słów takich wynikałoby bowiem, że fotografii przybywa, tylko pisać mi się nie chce, tymczasem problem jest daleko większy. Fotografii nie przybywa. Trochę się wkradło lenistwa, a trochę braku szczęścia i w rezultacie kicha. Brak zdjęć. Byłem dzisiaj w lesie całe popołudnie. I co? I dwa słabiutkie żółte kwiatki. A miały być byki, albowiem, ponieważ, gdyż zaczęło się... rykowisko. Lasy wypełniły się myśliwymi, którzy najpierw ładują się alkoholem, potem ładują się do samochodu, a jeszcze później ładują swoje grzmiące kije i dawaj walić gdzie popadnie. Na każdego intruza w lesie patrzą bykiem, bo po pijaku fantazja do głowy uderza i można strzelić... grzybiarza. Nie żeby specjalnie, ale wlazł w krzaki, szeleścił, myślał ja, że to dzik, byk czy inna zwierzyna, a to... babina. Nie tak dawno dwóch myśliwych zastrzeliło dwa wilki. Twierdzili, że pomylili je z jenotami. W pierwszej klasie szkoły podstawowej, gdyby dzieciom pokazać zdjęcie jenota i wilka, a następnie zapytać, które to wilk, to palcem wskażą bez wahania. Żadnego w życiu nie widziały, ale wilka rozpoznają bezbłędnie. A myśliwi nie rozpoznali...



Wyrzuciwszy z siebie żółć, która się w duszy i na zdjęciach zalęgła dodam, żem żadnego byka dzisiaj nie spotkał. Słyszałem, owszem. Ryczą już i u nas, na Podkarpaciu, ale jakoś tak niemrawo jeszcze. Spędziłem w lesie sporo czasu, szedłem cichutko jak myszka, ale nie dane mi było stanąć oko w oko z bykiem. Za to z dzikiem i owszem. Lazłem właśnie pod górkę, jak dla mnie solidną i w połowie drogi przykucnąłem, żeby rozszalałe serducho przestało się tłuc po klacie. Jak już trochę wyluzowało wstałem, odwróciłem się i mnie zamurowało. Przede mną, w odległości 15 metrów stał dzik. Locha konkretnie i widać było, że nie jest szczęśliwa z tego spotkania. Utrzymywałem stan zamurowania, więc nie mogłem podnieść aparatu do oka. Locha tymczasem zrobiła kilka kroków i szansa przepadła, bo widziałem już tylko grzbiet. Nie mogąc mnie wyczuć zastosowała stary numer, czyli poszła tak, żeby wiatr zawiał w jej stronę. Jak już poczuła to wydała z siebie dźwięk niski, basowy, długi i bardzo, bardzo złowrogi. Jak dotąd słyszałem dzicze, ostre warknięcie, które brzmi groźnie, ale jest przede wszystkim ostrzeżeniem dla watahy. Informacją o wykryciu intruza. Dzisiejszy głos, jestem tego pewien, oznaczał coś innego i tylko treści nie jestem do końca pewien. Waham się między: "Oj, strasznie śmierdzisz stary. Strasznie śmierdzisz", a "Nie podchodź, dobrze ci radzę, nie podchodź bo będzie źle." Ogon nie był postawiony na sztorc do góry, ale wyciągnięty poziomo i tylko sama końcówka była zagięta. Locha stała wydając z siebie te długie i groźne warknięcia do czasu, aż wataha bezpiecznie skryła się w krzakach. Wtedy i ona powoli odeszła, cały czas wydając z siebie ten dziwny warkot. Było w nim coś świńskiego, ale chrumkania różowego prosiaczka w chlewie, zdecydowanie nie przypominało.

Niebo mi się wcześnie pokryło chmurami i wracałem wczesnym wieczorem, ale żeby dać sobie odetchnąć i dla przedłużenia przyjemności, przysiadłem na skraju młodnika, bo była to ostatnia łąka przed powrotem do auta. Tak intensywnie pachniało jeleniami, że byłem pewien, że coś zaraz wyjdzie, ale wiecie jak to jest. Dusza mówi "wyjdą", a rozum tłumaczy, że to niemożliwe, bo przecież planuję co najwyżej kwadrans spoczynku, a mieć tyle szczęścia, żeby w tak krótkim czasie się coś pokazało, to rzecz niezwyczajna. Rozum wygrał, siatkę miałem w kieszeni spodni, ale się nie zamaskowałem. Siedziałem jak ten głupi palant, pod sosenką kontemplując wieczór, gdy z prawej, bardzo blisko, wyszła łania i swoim zwyczajem, przystanęła na skraju, żeby sprawdzić co na łące zaległo. Długo mnie nie szukała. Takiego czyraka ślepy by wypatrzył. Stała, patrzyła, próbowała wyniuchać a ja zastygłem. Nawet durny łeb pochyliłem, żeby twarz przysłonić daszkiem czapki i tak trwałem jak skała. Łania prawie dała się zmylić, ale..., wierzcie albo nie, pomogła jej sójka. Przyleciała, zawisła mi metr nad głową i jak rozdarła dzioba... Łania po tym ostrzegawczym krzyku nie czekała ani sekundy. Czmychnęła w dół łąki. Ptaka nie spłoszyłem, bo cały czas trwałem w bezruchu. Sójka po prostu chciała pomóc łani i sprawdziła, co to za intruz. Odleciawszy, darła się jeszcze kilka minut. A potem rozdarł się byk, ale dosyć daleko i chyba mu nie po drodze było, bo kolejne porykiwania były coraz cichsze. Tak się to wszystko skończyło. Dużo czasu w lesie, dużo zwierząt spotkałem ale zdjęć żadnych. Standard.

Z dzisiejszej wycieczki fotografii już nie mam, ale wypadałoby wpis zakończyć obrazkiem. Niech więc zwieczeniem będzie ostatnie zdjęcie, tegorocznego sezonu burzowego. Popełnione tydzień temu (z okładem), wymęczone, bo burza raptem z trzy razy błysnęła i uciekła. Pogoniliśmy za nią, a jakże, ale bez rezultatu. 

Komentarze

Popularne posty