Bydle jakie zdjęcia




       Późna jesień i zima to świetny okres do fotografowania przyrody, ale nie dla mnie. Las pusty, żadnych kwiatuszków, pajączków i innych interesujących robali. Łąki są szare i smutne, znacznie trudniej spotkać zwierzęta. Kilka godzin w lesie, a w oczy żaden temat się nie pcha. Gdyby nie radość z leśnego spaceru, to gotów bym się jakiejś frustracji nabawić, że taka niemota ze mnie. A są spece, co to potrafią czarować z niczego i wcale zębów na fotografii nie zjedli. Rzućcie okiem na fotografie Bartka Dubiela albo Joasi Antosik. Oboje niezwykle imponują mi umiejętnością dostrzegania form i kształtów wartych pokazania.
        W ostatnich tygodniach odbyłem raptem dwie krótkie wyprawy. Pierwsza pod pochmurnym niebem, a druga - dzisiejsza - pod dziwnym, bo było troszkę Słońca, potem zrobiło się mgliście, a na koniec, na niebie pojawiły się iście piekielne kolory. Ale po kolei. Zacznijmy od paprotki.



Ta ślicznotka rosła sobie samotnie, w całkowitym oderwaniu od wszelkiej paprotkowej społeczności. Ot samotnik, albo wręcz sierota, bo to maluszek był, dzieciątko zaledwie. Wypatrzyłem ją z daleka, w ciemnym lesie jakby kto zieloną latarkę zapalił, tak była cudnie oświetlona. Zanim doszedłem i ciężkie cielsko zwaliłem na ziemię już było po zawodach. Słońce zaszło za jakąś chmurkę, a potem schowało się za drzewo. Taki urok lasu. Nawet w całkiem słoneczny dzień, szybko zmieniają się świetlne warunki, cienie drzew raz coś przysłonią, raz odsłonią - mi zawsze przysłaniają (złej baletnicy...), ale paprotka nawet nie podświetlona wyglądała uroczo, a skoro zszedłem do parteru to już pstryknąłem kilka razy.
       Brak czasu sprawił, że zamiast wyprawy do Eldorado, pogoniłem  do pobliskiego lasu. Byłem tam całkiem niedawno - choć jeszcze za zielonych czasów. Wtedy doszedłem do poręby, a potem poddałem tyły. Dzisiaj postanowiłem pójść dalej i w końcu osiągnąłem cel. Doszedłem na lotnisko. Samoloty tam oczywiście nie lądują, ale mogłyby, bo to kawał wielkiej łąki, długiej na ponad kilometr.
Rosną na niej trzy brzózki i kępka sosenek. Poza tymi kilkoma drzewkami jest pusta. Na wiosnę i w lecie widok jest olśniewający a zapach - cudo. Dzisiaj była niestety trochę smutna.
   Nawiasem mówiąc, zdjęcie popełnione nową zabawką. Tak, tak, duże dziecko zaś sobie coś kupiło. W fotograficznym arsenale ciągle brakowało mi szerokiego kąta. Nie wychodzą mi szerokie kadry. Gdy obiektyw pokazuje pół świata dużo trudniej jest pokazać na zdjęciu to, co autor zamierza. Nie mam żadnych doświadczeń w budowaniu takich kompozycji, dlatego zdjęcia są bydle jakie, ale pochwalić się chciałem nabytkiem. 
       Wbrew pozorom wcale nie kupiłem po prostu kolejnego obiektywu. Dobre, canonowskie szkło to grube tysiące i kolejny kilogram do plecaka (no, może pół kilograma). Co więcej, wcale nie planowałem zakupu. Nagle i niespodziewanie pojawiła się chęć posiadania przy sobie jakiegoś aparatu zawsze. Lustrzanka z dużym szkłem jest cokolwiek kłopotliwa. Myślałem o jakimś maluszku, kompakciku, który ładne zdjęcia robić będzie i zechce mi stale towarzyszyć, rano, wieczór, we dnie, w nocy. Wybór na rynku niby ogromny, ale jeśli najważniejszym kryterium jest jakość zdjęć, to nagle robi się całkiem luźno. Na placu boju zostaje raptem kilka modeli i wszystkie przeraźliwie drogie. Chciałem aparat z dużą matrycą, a większość kompaktów ma matryce malusie. W trakcie poszukiwań trafiłem na test dziwnego aparatu. Matryca jak w popularnych lustrzankach, ale zupełnie innej konstrukcji. Ma trzy warstwy i każda z nich rejestruje inną barwę podstawową. Megapikselami nie straszy, raptem 4,6 miliona. Temat mnie zaintrygował. Wszyscy zgodnym chórem straszyli, że to bardzo wolny aparat, że trzeba mieć dużo czasu i cierpliwości, żeby nim fotografować. Autofokus wolny, zdjęcia zapisują się długo - słowem porażka od strony funkcjonalnej. Wszyscy też, równie zgodnym chórem rozpływali się nad jakością reprodukowanych obrazów. Ostrość, kolory i dynamika tonalna niezrównana. Jakość zdjęć porównywalna z lustrzanką. A ponieważ na rynku rządzą megapiksele, których w rzeczonym aparacie jest malutko, jego cena jest obecnie śmiesznie niska. Kupiłem więc. Samo się prosiło. Od tygodnia z okładem jestem szczęśliwym posiadaczem Sigmy DP1s i dołączam do chóru narzekających i chwalących. Aparat jest faktycznie wolny i robiłby naprawdę piękne zdjęcia, gdybym umiał posługiwać się szerokim kątem.
    Na łąkach zabawiłem aż do zachodu słońca. Ta śliczna sosenka, okrutnie potraktowana przez jelenie i sarny, które ścierając scypułę, mocno nadwyrężyły korę w dolnej części pnia, robiła za modelkę. Zdjęcie szersze, zrobione Sigmą, a niżej, z klasycznego zestawu, czyli spacer-zoom i Canon 5D MkII

Jawny dowód, że nie kłamię - ostatnie promienie Słońca z trudem przebijają się przez odległy las. Z tego miejsca, mam jeszcze 2,5 kilometra spaceru, z czego większość lasem. Szybko się ściemniało, ale ledwo wszedłem w las, na niebie pojawiły się barwy iście piekielne, co widać na pierwszym obrazku. Sigma naprawdę wiernie oddała barwy nieba. Las w tym świetle wyglądał oszałamiająco. Niebo podkreślało czerwień liści, które grubą warstwą zaścielały dno lasu, lub pyszniły się na gęsto rozsianych krzakach kleszczyny. W tej piekielnej scenerii, buki wyglądały jakby z innej bajki. Były po prostu niebieskie. Zrobiłem zdjęcie i to co widać poniżej to nie manipulacja. Wszystko się czerwieniło, z wyjątkiem tych pięknych niebieskich słoniowych nóg.

Komentarze

Popularne posty