Lodowy las
W poprzednim tygodniu zmogło mnie przeziębienie. W międzyczasie okolica pokryła się lodem dosyć dokumentnie. Najpierw była zwykła paskudna deszczowa szaruga, potem delikatnie posypało śniegiem, potem na ten śnieg zaś deszcz się uwalił, śnieg, deszcz, śnieg - taki zimowy przekładaniec. W efekcie każda, najmniejsza nawet gałązka pokryła się warstewką lodu. Nie mogłem się weekendu doczekać, bo skoro zdrowie pozwoliło wrócić do pracy, to i do lasu pozwoli.
Postanowiłem jechać na bukową porębę, miejsce niedawno odkryte. Dojście wydawało się proste. Najpierw trzy kilometry przez chaszcze w sosnowym lesie, a potem troszkę na prawo odbić i już jestem na miejscu.
Pogubiłem się w tych chaszczach całkowicie. Z czasem nabrałem przekonania, że pomyliłem miejsca. Zaparkowałem samochód gdzie indziej niż myślałem i odkrywam nowe tereny. Po dwóch godzinach pogodziłem się z myślą, że do żadnej bukowej poręby nie dojdę. Jestem gdzie indziej i basta.
Szło się ciężko. Pod kilkucentymetrową świeżą warstewką śniegu, leżały warstwy zmrożonego lodo-śniegu, pozostałość po ostatnich deszczach. Ciężka gicz zupełnie losowo się weń zapadała. Raz na parę centymetrów, raz na pół metra. Każdy krok inny, każdy męczący, a widzialność ledwie parę metrów. Wszystko pobielone. Cieniutka gałązka, wcześniej niemal niedostrzegalna, teraz miała grubość palucha, bo obrosła białym zmrożonym puchem.
W pewnym momencie sosny jakby kto nożem uciął. Wszedłem w las bukowy. Najpierw pomyślałem, że to moja upragniona poręba, ale po chwili zeżarły mnie wątpliwości. Tamta była widna. Wzrok sięgał daleko, drzew niewiele, krzaków niewiele. Tutaj drzewo obok drzewa, krzaków od groma.
Przysiadłem na jakimś pniaczku. Chwilę potem zobaczyłem liska. Maszerował sobie spokojnie. Dwie szanse na zdjęcie elegancko zmarnowałem. Raz schował się za drzewo, drugim razem za krzaczek i tyle go widziałem.
Las wyglądał pięknie, ale było ciut zimno. Gdy wysiadałem z samochodu termometr pokazał minus dziesięć. Na szczycie doszło jeszcze parę stopni i paskudny wiaterek. Co chwilę słychać było głośny trzask pękających od mrozu drzew. Warunki sprawiły, że odpoczynki musiały być krótkie. Aby utrzymać ciepło, trzeba było maszerować.
W drodze powrotnej zauważyłem dzięcioła. Przyłożyłem aparat do oka i od razu wiedziałem, że to rzadki gość - dzięcioł trójpalczasty. Wikipedia podaje, że w Polsce jest zaledwie 200 par lęgowych. Zrobiłem kilka dokumentacyjnych fotek, bo spacer-zoom nie daje wystarczającego powiększenia. Poniższa fotka, to powiększenie fragmentu kadru.
Marsz w tych warunkach okazał się być bardzo wyczerpujący (a może dało też znać osłabienie po chorobie). Do samochodu dowlokłem się na ostatnich nogach, dobre pół godziny po zachodzie Słońca. W domu postanowiłem wyjaśnić zagadkę, gdzież to mnie oczy tym razem poniosły i dlaczego nie dotarłem do swojej bukowej poręby. Zgrałem ścieżkę z GPS-a, wczytałem do Google Earth... i okazało się, że byłem dokładnie tam gdzie chciałem. Trudno było mi uwierzyć. GPS pokazał, że praktycznie szedłem po swoich wcześniejszych śladach.Tylko, że wtedy nie było grama śniegu, a teraz las był biały od stóp do głów. Wyglądał całkowicie, zupełnie, niesamowicie inaczej. Nie uwierzyłbym, gdybym na własne oczy nie zobaczył.
Komentarze