Szuflada I




Już miałem napisać, że "czasami zdarza się, że...", gdy zreflektowałem się, że to się wcale nie zdarza "czasami". To się zdarza często. Co takiego? Porażka. Porażka przydarza się zdecydowanie często, a czasami się udaje. Ale co? A przyzwoite zdjęcie, ciekawa sytuacja, historia do opowiedzenia. Często czas poświęcony na fotografowanie dzikiej i skłonnej do ucieczki przyrody nie przynosi zamierzonego efektu. Nie ma jakże przyjemnego samozadowolenia, że udało się pozyskać kolejną fotografię do prywatnego zbioru. Często mogę opowiedzieć historię (mniej, lub bardziej nudną), ale nie mam jej czym zilustrować. Bywa niekiedy też tak, że zdjęcie się od biedy znajdzie, ale nie ma o czym gadać, a zrobiona fotka, bez historii się nie obroni, bo jest ot, taka zwykła, przeciętna. W takich sytuacjach  historia, albo zdjęcie, trafia do szuflady, a że pogoda ciągle nie dopisuje, niebo jest szare, leje się z niego niemal bez przerw, postanowiłem pogrzebać nieco w szufladzie. 

Zacznę od najświeższych zdjęć, zrobionych na Byczej Łące. Jest to przykład historii bez zdjęć. Początek wprawdzie był klasyczny, nudny. Nie działo się nic, umierałem z upału, walczyłem z owadami, a jelenie, które w końcu wyległy całkiem tłumnie na łąkę (jak pokazano na powyższym obrazku), raczyły zrobić to w znacznej odległości i nawet obiektywem o ogniskowej 600 mm* mogłem fotografować całkiem (przyznacie) szerokie kadry. A miałem tam pójść! Wahałem się, czy wybrać stałą miejscówkę, czy nie udać się właśnie tam, gdzie wylazły. Widziałem je w tym miejscu zawsze, ale w małych grupkach. Większe pojawiały się w pobliżu starego miejsca. Zdecydowałem się na stare i przegrałem. Z zazdrością patrzyłem jak opromienia je wieczorne Słońce. Powiecie, że trzeba było ruszyć zad i próbować z podchodu. Ano można było, ale w indian przestałem się bawić wiele lat temu. Obecnie, podchody w moim wykonaniu skończyłyby się tak, że spłoszyłbym całą chmarę. One by nie miały spokoju, a ja zdjęć. To już wolałem popatrzeć z daleka. 
Ciekawie się zrobiło, gdy przyszło do powrotu. Po pierwsze dobrą chwilę po zachodzie, nieopodal wyszły jelenie (rychło w czas). Posiedziałem chwilę, nawet zrobiłem ze dwie fotki, ale bez światła - nic specjalnego. W końcu czas było się zbierać. Do auta dwadzieścia minut drogi, Słońce zaszło z pół godziny wcześniej, robiło się już ciemno. Ze stanowiska starałem zejść tak, aby nie płoszyć zwierząt. Wyszedłem zza kępy drzew i natychmiast zobaczyłem dziki. Były daleko, ze dwieście metrów, ale żeby dojść do samochodu wypadało się między nimi przepychać. Wiatr wiał mi w twarz, czyli idealne warunki do podchodu. Szkoda, że wcale nie miałem ochoty podchodzić czterech loch z watahą młodych. Gdyby było jeszcze światło, warto zaryzykować. Spotkanie z lochą broniącą młodych może dostarczyć wiele emocji - opowieść miód, malina, jednak po zmroku, gdy warunki do fotografii mizerne, jakoś mnie tchórz obleciał i nie czułem zapotrzebowania na dawkę adrenaliny. Uratowały mnie jelenie. Kilka sztuk pasło się nieopodal dzików. Łanie, jak to łanie. Czujne. Spostrzegły mnie szybko i zawinęły do lasu, a droga im wedle dzików wypadła. Co zrobiły dziki? Nie traciły czasu na pytanie "kto, co, dlaczego?" Pogoniły za jeleniami ani mnie widząc, ani słysząc, czy czując. Długa za jeleniami i tyle je widziałem.
Czysto dokumentacyjnie przyłożyłem spacer-zooma i pstryknąłem dwa razy. Ot widzicie, przydało się jako dowód, że nie zmyślam.


* dla porządku i uczciwości dodać muszę, że obiektywem 600mm nie dysponuję, ale 400-tka podpięta była do korpusu o mniejszej matrycy. Kąt widzenia jaki w efekcie powstał był taki, jak dla obiektywu 600mm, stąd ten skrót myślowy.

Komentarze

Popularne posty