Szuflada II
Teraz, dla odmiany, kilka zdjęć bez historii, albo może z bardzo wspólną historią. Było gorąco, pot zalewał oczy, owady żarły, zwierzęta nie. W tych jakże "zróżnicowanych" warunkach, popełniłem kilka fotek, którymi chcę się podzielić, bo z braku laku i kit dobry, a ja ciągle nie mam żadnych nowych.
I tak, dla przykładu, wypada pokazać jedyne, prawie ostre, zdjęcie motyli w locie:
Albo jakże klasyczną, makową fotografię. Prostą i banalną.
Pamiętacie (albo i nie), że po niezwykle bogatej we wrażenia i zdjęcia, sesji na Byczej, uciekłem ze stanowiska jeszcze przed zachodem Słońca? Przecież nie mogłem ot tak zrejterować. Patrzyłem pod nogi uważnie. Ot i efekt:
W Dzikich Polach, nieopodal miejsca pracy, zakwitły cudnie krwawnice. Zapadłem któregoś wieczora w wilgotne trawy, stając się pożywką (mimo repelenta) dla tysięcy komarów i niemałej garści gzów.
I na koniec moja ukochana Leniwa Łąka, albo raczej, z braku szerokiego kąta, jej fragment. Krótka to była wizyta, zaraz po malutkiej i bardzo lokalnej burzy. Nic się nie działo, bo wiatr kręcił się jak pies wokół ogona i rozsiewał zapach po całej okolicy. Z nudów założyłem konwerter na dłuższy obiektyw i fotografowałem Słońce, które właśnie dotknęło horyzontu. W tym momencie z lasu, trzy metry ode mnie, wyskoczył kozioł. Stanął jak zamurowany, a po sekundzie, wyczuwszy zapach, pogonił panicznie przed siebie. Widzieć mnie nie mógł, bo stał do mnie tyłem. Dwie sekundy później, z tego samego miejsca wybiegła młoda, śliczna, malutka sarenka. Stanęła tam, gdzie przed chwilą tatuś i doszła do wniosku, że stary zwariował. Była naprawdę zaskoczona jego zachowaniem. Po chwili poszła za nim, spokojnym, statecznym krokiem, a ja wróciłem do fotografowania Słoneczka, które już w zasadzie nie świeciło, więc nie żal mi było zmarnowanej okazji. Byłem przekonany, że sarny już sobie poszły, gdy kilka minut później, przed moim nosem przebiegła ta sama młodziutka ślicznotka. Pędziła jak wicher. W ogóle mnie nie widziała, choć tym razem miała ku temu okazję, bo goniła w moją stronę, do lasu. Dla odmiany, tatuś, kozioł, nadszedł całkiem spokojnie. Ten mnie zobaczył. Nie byłem już ukryty, zbierałem się do powrotu. Popatrzył, poszczekał w sarnim języku i zwiał.
Wracając, musiałem wdrapać się na szczyt Leniwej i wtedy oczom moim ukazał się przepiękny widok. Burza i krótki deszcz schłodziły ziemię, a w dolinę wpełzła gęsta mgła. Nie umiem robić krajobrazów, nie mam do tego ani zacięcia, ani sprzętu, ale musiałem to sfotografować. Wyglądało to mniej więcej tak (choć oczywiście było o niebo piękniej):
Komentarze