Kompletne zezwierzęcenie
Sam nie wiem, czy tytuł wpisu to pochodna fotografii weń zamieszczonych, bo jakoś tak wyszło, że same zwierzaki, czy może okoliczności, bo za nami rykowisko, myśliwi wypełźli ze swoich nor, żeby racjonalizować mordowanie pod hasłem "gospodarki łowieckiej."
Ja też wypełzłem. Poszczęściło mi się w tym roku, bo zwierząt spotkałem sporo, niektóre nawet łaskawie dały się sfotografować. Dziki jeno nie dopisały, bo albo o zmroku, albo w mrocznym lesie, ale miałem dwa przemiłe spotkania.
Akurat przysiadłem pod drzewkiem, żeby odsapnąć, z szansą na zdjęcia, bo przede mną las przecudnej urody się rozciągał. Niestety, dzikom droga inaczej się ułożyła, wyszły za plecami, w bardzo zacienionym miejscu. Locha i dwa podrostki. Urocze i kompletnie nieświadome mojej obecności. Blisko były, ale gałęzie i ciemnica na zdjęcia nie pozwoliły. Ot, dokument jeno:
Za drugim razem, w innej części lasu, spotkałem całą watahę buszującą w krzakach. Las był wtedy strasznie suchy i szeleściły co niemiara. Głuchy by usłyszał. Dwie lochy z krzaczorów wyszły, a jedna mnie nawet widziała, a może raczej podejrzewała, że coś się w pobliżu czai. Szelest ściółki wyraźnie jej przeszkadzał, więc co jakiś czas przystawała, żeby nasłuchiwać. Zabawnie to wyglądało. Ogon sztywny, locha robi trzy kroki i stop. Znów trzy kroki - stop. I tak kilka razy. Nie udało się, więc mnie z mańki zażyła. Weszła w krzaki, pohałasowała tam chwilę udając, że odchodzi, i zaczajona, zaczęła bacznie obserwować ścieżkę. Jam tego świadom nie był. Dałem się nabrać, postanowiłem podejść bliżej, a ona wtedy chodu już tym razem pewna co za monstrum się w lesie objawiło. Sprytna loszka poniżej, niestety, zdjęcie mocno poruszone.
Z pięknym bykiem spotkałem się w sobotę. Nie byliśmy umówieni. Moim celem było zająć uprzednio upatrzone pozycje i poczekać na zwierzęta. Szedłem właśnie przez starą porębę, dramatycznie zarośniętą chaszczami. Pod nogami, ukryte w zieleninie, tysiące gałęzi, pozostałości po ścince. Nie dość, że nie dało się tamtędy iść po cichu, to jeszcze obserwacja otoczenia była cokolwiek utrudniona, bo miast zwierząt wypatrywać, uważałem jakby tu nogi nie skręcić. Na dokładkę, jak to jesienią, w lesie rozszalała się jeleniówka (strzyżak sarni). Przebrzydłe owady atakowały non-stop. W tych okolicznościach omal nie wpadłem na byka, który kompletnie się mną nie interesował. Nie wiem dlaczego. Powinien słyszeć, że cielak jakiś idzie, ale radary nastawił na inną część lasu. Czegoś wypatrywał, czegoś nasłuchiwał, ale szczęśliwie w stronę przeciwpołożną.
Zamurowało mnie w pozycji stojącej, z aparatem przy oku. Czekałem aż odwróci głowę w moją stronę. Stałem tak dobrą chwilę. Cyknąłem kilka zdjęć, a on ciągle nie podejrzewał obecności intruza. Ten moment wstrętna jeleniówka wybrała, żeby wylądować na karku, i jak to jeleniówka, dawaj, radośnie pełzać. Bałem się ruszyć, jelenie mają spory kąt widzenia, z drugiej strony za chwilę byk i tak odejdzie, a strzyżak w tym czasie wlezie w czarną...
À propos, ciekawą anegdotę ostatnio słyszałem. Rzecz zdarzyła się dawno temu, w Lublinie, gdzie jak wieść gminna niesie, w urzędzie pocztwym komuna wybudowała szerokie okienne parapety. W sam raz, żeby sobie przysiąść. Tak też uczynił szacowny profesor, szacownej, lubelskiej uczelni. Ale, jak to za komuny, wygoda obywatela solą w oku urzędników. Pani urzędniczka rozdarła japę: "no i na czym pan siedzi!" Na co pan profesor, integlientnie odpowiedział "na dupie, proszę pani. Na dupie!"
Nie dałem jeleniówce szansy, ściągnąłem diablicę z karku. Jeleń oczywiście ruch dostrzegł i spoglądaliśmy na siebie przez dłuższą chwilę. To nie pierwsze spotkanie "oko w oko" z rykowiskowym bykiem. W tym okresie są raczej w bojowym nastroju, ten jednak postanowił intruza zlekceważyć i spokojnie odszedł. Dopiero w domu, na zdjęciach zauważyłem, że w walkach stracił jedno oko. Szkoda zwierzęcia.
W kadr, w nieco innych okolicznościach trafiła też łania:
W kadr, w nieco innych okolicznościach trafiła też łania:
Emocje rykowiskowe za nami, ale niedziela przyniosła jeszcze jedną wielką niespodziankę. Po kilkunastu latach w końcu zobaczyłem... wilki. Marzyłem o tym od dawna. Miałem kiedyś niebywałe szczęście słyszeć ich głosy. W całkowitych ciemnościach, na odludziu, czekałem na wschód Księżyca, gdy nagle, nieopodal zawył pierwszy, a potem dołączyła doń cała grupa. Koncert trwał kilka minut, z krótką przerwą. Nocną atmosferę można było kroić nożem.
Tropy i odchody wilków widziałem dziesiątki razy, ale zwierzęcia nigdy. Ostatniej niedzieli, podczas wyprawy całkowicie rekreacyjnej, na kocyku i w przemiłym towarzystwie (acz, obowiązkowo w dzikim miejscu), na łąkę wyskoczył najpierw samiec, a chwilę po nim samica. Odległość ponad 200 metrów - zdjęcia wyłącznie dokumentacyjne - ale emocje i radość ze spotkania ogromna. Pogoniłem za nimi do lasu licząc, że może je jeszcze zobaczę, ale próżne wysiłki. Może jeszcze kiedyś się przydarzy.
Komentarze
A wilki, ech, wilki! Też należę do grona tych szczęśliwców, którzy widzieli je w lesie. To wielkie przeżycie!
Trafiłem tu z atropolis ... Moja tematyka zdjęć, zostaje tu ;)
Pozdrawiam Gorąco
Grzegorz