O obrotach motyli w locie



 Rwa nie puszcza. Ochota na fotografowanie również. Zmagają się ze sobą te dwa przeciwstawne zjawiska, bo pierwsze każe siedzieć w domu i nie wysilać ręki, a drugie, wręcz przeciwnie, mówi: "plecak na plecy i w teren." Postanowiłem je jakoś pogodzić. Mimo potwornego upału, pojechałem na leniwą łąkę. Doszedłem do wniosku, że skoro mam siedzieć i pocić się w domu, to milej będzie na łące. Nie spodziewałem się zwierzątek, bo za gorąco, ale tamtejsze stanowisko jest wyjątkowo bogate w motyle, które latają gęsto, nisko i blisko, więc w sam raz do prób uchwycenia ich w locie. Motyle nie zawiodły. Zaakceptowały mnie szybko. Siadały na czapce, aparacie i obiektywie. Ponieważ teoretycznie była szansa na sarenkę, czy lisa, więc w łąkę wycelowałem 400-tkę, a pod ręką miałem spacer zooma (280 mm na długim końcu). Próbowałem działać na dwa fronty. Długim szkłem celowałem w latające nad łąką, a krótszym polowałem na te bliższe.
   Motyle wydawałoby się latają bezgłośnie, ale gdy jeden z nich próbował wlecieć mi do ucha, słuchać było basowy, cichutki łopot skrzydeł. Szerszeń, który przyleciał sprawdzić intruza (i solidnie mnie wystraszył) brzmiał przy nich jak amerykański Chinook. Blisko drań podleciał. Pszczoły, osy i bąki mogą mi brzęczeć koło ucha, ale szerszeń wyzwala u mnie gwałtowne reakcje, nad którymi nie potrafię zapanować. Instynkt i wola przetrwania w czystej postaci. Z gardła chce się wyrwać niemęski pisk, ręce zamieniają się w wiatraki, a nogi poderwałyby się do ucieczki, gdyby nie moja masa i dokuczliwa rwa. Na szczęście szerszeń sprawdził tylko czy jestem grzeczny i odleciał. Zdaje się, że mają gniazdo na drzewie, pod którym siedzę, bo (niestety) spotykam je tam zawsze. Oby pogryzły myśliwych...
   Chwilę potem żywy dowód mądrości zwierząt ozwał się z tyłu, w lesie. Ja prażyłem się na skwarkę, a za mną, statecznie, w gęstym cieniu, pasła się sarenka. Wiatru tego dnia nie było, więc choć zamarłem bez ruchu (bez szans na zdjęcie, bo nie mam na plecach obiektywu, a stanowisko i rwa nie pozwalały się obrócić) sarenka w końcu mnie wyczuła i zachowała się klasycznie. Szczeknęła i pospiesznie się oddaliła. Nie sądzę, żeby mnie widziała. Zapach wystarczył, żeby ją spłoszyć.
Wróciłem do motyli. Jakież one są nieziemsko szybkie. Jakie zwroty wyczyniają. Zawstydziłyby pilota akrobacyjnego. Ostrzyłem ręcznie, bo o autofokusie w takiej sytuacji można zapomnieć. Zależało mi na tym, aby motyl był spory w kadrze, uchwycić ostrą kropeczkę na horyzoncie żadna sztuka, dlatego częściej w użyciu był zoom, a celem motyle w odległości do dwóch metrów. Jeśli udało mi się jakiegoś namierzyć, to w celowniku był jakiś ułamek sekundy. Zrobiłem sporo zdjęć, niektóre prawie ostre, ale dobrego nie trafiłem ani jednego. W rezultacie, nie mogę pokazać nic więcej, poza motylimi abstrakcjami.
A oto jeden z bohaterów opowieści, wdzięcznie i cierpliwie pozujących, tym razem w trakcie krótkiego odpoczynku. Czy to aby na pewno ten sam, co na powyższych zdjęciach - nie dam sobie ręki uciąć chyba, że tą bolącą.
Gdyby nie rwa, może by się udało. Motyle naprawdę chciały mi pomóc, jednak machanie 3 kilogramowym zestawem fotograficznym dawało lewej ręce mocno w kość. Musiałem co rusz przestawać, żeby ból ustąpił. Zrobiłbym ze dwie setki zdjęć więcej, może by się udało uzyskać coś więcej.
Próbowałem dzień ratować kwiatkami, ale ręka znużona pogonią za owadami nie chciała współpracować. Wymęczyłem takie oto dzwoneczki.
Szukałem jeszcze w zachodzącym Słoneczku margaretek i motyli układających się do snu, ale ręka nie pozwoliła. Zdecydowałem się zejść z łąki, jeszcze przed zachodem, na pożegnanie fotografując Słoneczko, które się trochę ostatnio poplamiło.



Komentarze

Popularne posty